Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/65

Ta strona została uwierzytelniona.

mi być sądziła. Chorąży, choć gniewny, poruszony był w istocie. Powróciwszy do sypialni przechadzał się długo, wołać do siebie kazał zauszników swoich, a nazajutrz do dnia konie dla siebie do Sławencinka przygotować polecił.
O niczym więcej nie wiedział nikt. Tymczasem chorąży, od tych nalegań uszedłszy, wtedy gdy w Sławencinku odpoczywał, Lotaryńczyka ściąć rozkazał — a potem, najspokojniej w świecie, tegoż dnia na świętą Eleonorę do Wołczyna pojechał.
Skończywszy opowiadanie podłowczy obrócił się ku bratu, który słuchając w ogień patrzał.
— A co? — zapytał.
— Nic — rzekł Damazy. — Wiedziałem ci wprzódy, iż w jego ręce się dostawszy wydobyć się z nich albo nie łatwo, lub nie podobna. Przecież, jakom przed chwilą postanowienie miał z rąk mu tę niewinną wyrwać ofiarę, tak mnie wcale okrucieństwo jego nie odstrasza.
— Że Lotaryńczyka za płoche słowo, niewinnie, ale podług krygsrechtu, ścięto — mówił dalej Marcjan — toć jeszcze tłumaczyć się daje... Ale wiesz ty, co tu, pod naszymi nogami, w tych podziemiach, do których nikt oprócz kluczników nie zagląda, dzieje się? Ile tam więźniów po lat dwadzieścia gnije, światła nie oglądając, za to, że księciu się w najmniejszej rzeczy opierać śmieli lub że o nich doniesiono, iż przeciwko niemu śmiałym zgrzeszyli słowem?
Są tam tacy, którzy litość nawet w katach obudzili, za którymi proszono, a ledwie sobie imiona ich książę mógł przypomnieć. Nikogo jeszcze wypuścić nie kazał.
Słyszę nieraz, iż na żonę swą marszczy się, że jej wesołą nie widzi, lecz zawsze niemal wylękłą. Jakże ona inną ma być, gdy nieraz z zamku wyszedłszy na wały słyszy dobywające się spod ziemi jęki i narzekania; gdy wie, że

63