Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/71

Ta strona została uwierzytelniona.

skrzydłu zmierzając, gdy zobaczył, że się u Zaborskich w oknach świeciło, poszedł na górę.
W bawialnej izbie słychać było rozmowę; z dala już rozeznał głos Wolskiego i gotów się był zawrócić, ale ponieważ tym by się w podejrzenie podał, wolał więc do niego zmyślić interes.
Zobaczywszy go Zaborska zdziwiła się mocno; Wolskiemu oczy dziko zaświeciły. Marcjan pokłonił się od niechcenia i zwrócił do faworyta książęcego.
— Pan mi daruje, że ja go tu aż gonię, ale nie mam żadnej dyspozycji co do polowania, a pora bardzo dobra i druga taka może się nie nadarzy tej zimy. Sam do księcia iść nie śmiem.
Wolski skrzywił się, nie chciało mu się stąd odchodzić, a podłowczemu zostać dłużej pozwolić nie chciał, bo na kanapie siedziała panna Faustyna, która patrzała na gościa bardzo ciekawie.
Syknął więc tylko, klnął po cichu i zawołał:
— Idę, idę.
Podłowczy spojrzał znacząco na pannę, skłonił się i skrył zaraz za drzwiami. Wolski szedł za nim — zły.
— Co wam tak to polowanie pilne? — rzekł kwaśno.
— Jakże nie ma być? — odparł Marcjan. — Potem książę na nas składa, gdy zwierzyny nie ma, a bez rozkazu księcia albo waszego ja się nie ważę.
Tym zestawieniem księcia z Wolskim połechtał Marcjan trochę i udobruchał faworyta. Wyszli w dziedziniec.
— Pójdę do księcia po rozkazy — rzekł Wolski i obrócił się do Marcjana wstrzymując już odchodzącego. — Słuchaj no. Był, słyszę, wasz brat tutaj?
— A był, alem go wyprawił w świat, bo nie było mu tu co robić. Nigdzie miejsca nie zagrzeje, dobry człek, ale niespokojnego ducha. Pojechał sobie. Nie wiem, będzie służby szukał albo w Kodniu, lub w Wołczynie, a może

69