i Nieświeżu. Nie chciałem go tu skrywać, bo i nie mam gdzie pomieścić, i nie chcę, żeby próżnował.
Wolski nic nie odpowiadając wysłuchał i zawrócił do księcia
Była to zwykła godzina, o której wieczorem książę różnych przyjmował ze swego domu oficjalistów, urzędników i przybyłych ze wsi rządców. I tym razem siedział zwyczajem swym w gabinecie, u stolika, na którym dwie żółte świece woskowe się paliły, zasłonięte parawanikiem zielonym.
Pokój był dość obszerny, a choć go ogień na kominie palący się i owe dwie świece oświecały, znaczniejsza część jego tonęła we mroku.
Oprócz stołu, wielkiego i wygodnego krzesła z podnóżkiem, na którym rozparty, z wyciągniętymi nogami książę chorąży się rozpierał, rękę obrzękłą, żółtą trzymając na stole — sprzętów było mało i nieznaczących. Charakteru człowieka trudno było z nich rozpoznać. Biurko do pisania, brązami przyozdobione, nie zdradzało, aby go zbytnio używano, papierów nawet na nim zbytnio widać nie było. Obok stojąca zamczysta szafa, pięknie drzewem wykładana, nie wiadomo, do czego służyć mogła. W wielkim oddaleniu przy ścianie, od progu, skromnych para stołków przysunięta była do muru. Widać nieczęsto tu siedzieć proszono, a kto mógł przysiąść, trzymał się z daleka. Nad stołem zawieszone weneckie zwierciadło miało w ramie Radziwiłłowski herb z paludamentem. Na biurku dostrzec było można niewielki krzyż czarny z Chrystusem z kości słoniowej. Jakiś chłód, smutek i groza wiały od tych ścian nagich, do których żadna myśl nie przylgnęła, żadna oznaka uczucia jakiegoś lub upodobania.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/72
Ta strona została uwierzytelniona.
70