Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/75

Ta strona została uwierzytelniona.

— A skąd wiedzieć ma, czy żyw, czy umarł?
— Ciało wynieśli.
— Bałwany, łajdaki!
— Ja zaraz mówiłem — począł cicho Wolski — że trzeba było nocą go wywieźć i pochować, a to wina klucznika.
— Posadzić go na miejscu tego Kar... Kar... jak się tam zwał?
Wolski podpowiedział. Na tym się skończyło. Była chwila odetchnienia. Chorąży począł niewyraźnie szemrać pod nosem.
— Subordynacji nie ma, w kordegardzie hałasy po nocy, aresztantom piwo i miód noszą: ja wiem. Surowo zakazać. Patrzeć, aby mi nieporządków nie było.
Spoczął nieco i po chwili mruczał znowu:
— Te bestie, co po lochach siedzą, czego oni śpiewają? hę? żeby ludzie ich słyszeli?
— Mówią, że pobożne pieśni.
— Nie wolno: w lochach powinno być cicho.
Wolski nie odpowiedział nic. Książę znowu drzemać się zdawał.
Po chwili szepnął bardzo nieśmiało:
— Ten szlachcic Sulima...
— Psiakrew! — wtrącił książę nawiasem, pięść leżącą na stole zaciskając.
— Chory bardzo w więzieniu, może by... — Wolski, zobaczywszy groźnie na siebie skierowane wejrzenie, nie dokończył. Chorąży usta wykrzywił.
— Hę? co? może by szelmie temu doktora Dubiskiego posłać? hę? i ulepki mu dawać. A niech zdycha! niech zdycha!
Głos podniesiony stał się groźny, faworyt nie śmiał się już odezwać! Chwila upłynęła — książę dumał.

73