Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/76

Ta strona została uwierzytelniona.

— Co temu łajdakowi jest? — zapytał.
— Nie wiem — rzekł ostrożnie Wolski.
— Toś k.... — wybuchnął gniewnie chorąży — powinieneś wiedzieć o wszystkim; to twoja psia powinność.
— Jego już dawno jakaś febra trzęsie — wyszeptał Wolski. — A z tą jego żoną nie ma spokoju — dodał — bo pod bramą niemal co dzień siedzi i płacze.
— Czemu jej nie wysmagają i nie przepędzą?
— Było i to, ale nie pomogło — odparł Wolski.
Znowu się zadumał książę.
— Jak on długo siedzi? — zapytał.
— Drugi rok.
Odpowiedzi nie dał książę. Nastąpiła długa chwila milczenia.
— Butrym powiada, że trzeba by zapolować, bo pole dobre.
Książę nie zdawał się słyszeć tego — dumał.
— Niech no Butrym pamięta — odezwał się wyczekawszy — że mnie moc żywego zwierza potrzeba. Moc, moc, żeby tego była siła, jak nigdy. Niechaj policzą, co tam jest. Niedźwiedzi choćby dziesięciu mało, a i łosie, i wilki, i kozy potrzebne. Zwierzyny zawsze dosyć, a w klatkach mało: ja żywego chcę.
— Czy jaśnie oświecony pan każe, aby z sieciami szli i łapali? Mam nakazać Butrymowi?
— Mówiłem już — niech robią, co chcą — i żywego mi trzeba, a nie pokaleczonego.
Wolski wiedzieć już musiał, na co książę zwierza tyle w klatkach potrzebował, i nie pytał o to.
Zadumał się książę pomrukując: — Niedźwiedzi.
— Tu już ich po naszych puszczach mało — odparł Wolski — co są, to niewielkie, bartniki. Z Nieświeża, z Naliboków by ich łatwiej.

74