Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/77

Ta strona została uwierzytelniona.

Na wspomnienie Nieświeża twarz chorąży w jedną stronę ściągnął i skrzywił się nie mówiąc nic.
Potem głowę spuścił i zadumał się.
Wolski miał już odchodzić i po cichu nogę jedną w tył wysunął, gdy książę oczy podniósł i rzekł zniżając głos:
— Zaborskiej żeby nic nie brakło — rozumiesz — a oko na nią mieć.
— Tylko com tam był.
— A cóż, kwasi się?
Wolski oczy spuścił. — Nie tak to...
— Gdyby stara gdzie koni chciała, to jej dać; ale żeby na noc powracała zawsze.
Właśnie kończył tę instrukcję książę, gdy drzwi drugie, bliżej stołu będące, uchyliły się, a w nich ukazała się wyniosłej dość postawy, rysów niepięknych, ale poważnego wyrazu, księżna chorążyna. Wyprostowana, ubrana starannie, ówczesną modą, z fryzurą na głowie, z suknią szeroko rozpiętą na robronie, w chusteczce koronkowej na piersiach, księżna ustrojona była jakby na uroczystość jaką, choć dzień był powszedni. Ale taka była wola małżonka.
To ukazanie się chorążyny zwiastowało, że wieczerza była na stole. Oburącz się na poręczach krzesła sparłszy, począł z ciężkością wstawać książę. Wolski by mu był chętnie pomocnym, ale wiedział, że nie lubił, by go kto wspierał, chcąc mimo choroby i ociężałości udawać jeszcze silnego.
Na twarzy widać było wysiłek i ból; czoło się sfałdowało, usta zacięły. Zebrawszy się nareszcie na podźwignięcie chorąży powstał, na nogach obrzękłych stanął, chwilę się tak mocował i krokiem posuwistym począł iść ku żonie, która mu rękę podała.

75