Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/78

Ta strona została uwierzytelniona.

Wolski tymczasem, cicho cofając się ku drzwiom, znikł we mrokach, jakby wejrzenia księżny chciał uniknąć.
Z gabinetu księcia, przez pokój obszerny, słabo oświecony, przejść było potrzeba do jadalni. Tu już dość liczne zebrane było towarzystwo. Z kobiet była tylko księżna krajczyna i jedna rezydentka, stojąca opodal nieco.
Na przedzie stał, jakby śpiesząc księcia powitać, biskup Ptolemaidy, proboszcz bialski, ksiądz Riokur, mężczyzna twarzy przystojnej, wieku średniego, z postawy wyglądający na człowieka nawykłego do obcowania z panami. Starannie i z pewną wytwornością ubrany w fiolety, z łańcuchem na piersiach, z mankietkami koronkowymi, otaczającymi ręce bieluchne, ksiądz Riokur uśmiechał się i oczy przymrużał z wyrazem łagodności wielkiej, która dość niezręcznie przebiegłość bystrą ukrywała.
Za biskupem kilku ichmościów szlachty województwa brzeskiego czekali, aby księcia pana pozdrowić mogli, a za nimi pułkownik Szyling w mundurze wojska Radziwiłłowskiego i dwóch oficerów, wyprostowani, milczący, kryli się w cieniu. Tu także stał, po francusku ubrany, doktor Dubiski i kilku starszyzny dworskiej, mającej zasiąść u szarego końca.
Książę, witając mruczeniem i ruchem ręki, przywlókł się do odznaczającego się swą formą krzesła, dla siebie przysposobionego, nad którego poręczą widna była wyrzeźbiona korona książęca. Obok drugie podobne krzesło, niższe cokolwiek, ustawione było dla chorążyny, przy której zasiadła krajczyna, a biskup Riokur przy gospodarzu.
Z obowiązku swojego duchowny króciuchną po cichu odmówił modlitewkę; przeżegnali się wszyscy i siedli. Chorąży, ze spuszczoną, obwisłą, jakby ciężką głową, zajął swe miejsce i rozparł się na stole szeroko.

76