Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/80

Ta strona została uwierzytelniona.

Więc ksiądz biskup Ptolemaidy mówił dalej o miesiącu lutym w ogóle, że jest jednym z tych, które wszędzie najmocniej dają się we znaki.
Zajmująca ta rozmowa niemal całą wieczerzę przetrwała. Książę chorąży dwa razy się rozśmiał, co poczytywanym było za nader pomyślny znak usposobienia, i dr Dubiski przestał się trwożyć o jego zdrowie. Na ostatek wieczerza się skończyła; na znak dany ks. Riokur odmówił modlitewkę dziękczynną, równie cichą i krótką jak pierwsza, i od stołu się poruszono. Drzwi otwarte wiodły do wielkiej sali, w której po wieczerzy chwilę jakąś część towarzystwa zabawiać się była zwykła.
Tu już na księcia czekał fotel wygodny i koło niego ustawiło się kilka osób przypuszczonych do bliższego oglądania oblicza pańskiego.
Niedługo jednak trwał pobyt w sali księcia chorążego, który zwykł był wkrótce po wieczerzy zwolna się wysuwać do swej sypialni. Księżna chorążyna potem z gośćmi swoimi siedziała jeszcze czas jakiś, a najpóźniej około dziesiątej wszyscy się rozchodzili.
Na zamku potem rozpościerała się cisza uroczysta i choć gdzieniegdzie światła w oknach się ukazywały, ruch wszelki ustawał. Zamykano bramę, szli stróże dokoła i w kordegardzie tylko czuwano.
W mieszkaniu Zaborskich od podwórca ciemno już było; stara jejmość kładła w swoim pokoju, zadumana, kabałę, kartami dosyć nieświeżymi, a strój jej dowodził, że się już nikogo nie spodziewała. Czepek nocny z żółtymi wstążkami, wielka chusta spięta na piersiach, którą była otulona, obuwie stare na nogach, twarz, z której się bielidło dzienne starło, czyniły ją o wiele lat starszą niż zwykle, gdy strojna do ludzi występowała.
Czy kabała tak niefortunną jakąś przyszłość jej zapowiadała, czy inny miała powód do zmartwienia, obli-

78