Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/86

Ta strona została uwierzytelniona.

mu przytułek, chociażby go o jakieś konszachty przeciw zamkowi posądzał.
Począł Froim od tego, że się na swoją poskarżył dolę porównując ją z dawnymi dostatkami. Musiał Damazy wysłuchać tych bolesnych żalów, nim mógł mu powiedzieć, czego żądał od niego.
Froim gotów był chętnie dać mu przytułek, lecz w chacie ani dla pana z pachołkiem, ani dla koni miejsca nie było. Mały alkierzyk z biedy mógł jeszcze służyć Damazemu, ale dla Pawluczka i koni w sąsiednim domostwie nająć kawał szopy musiano. Nędzne to nad wszelki wyraz schronienie miało tę wielką zaletę, że się tu nikt nie mógł domyślić obcego człowieka. Oprócz tego stary Froim był nieoszacowanym dla Damazego doradcą. Wiedział o wszystkim, co się tu działo, znał ludzi i stosunki, a w duszy żal żywił do nielitościwego chorążego i nienawiść do Wolskiego. Pierwszego dnia Damazemu w tej chacie, u starych znajomych, i im z nim — bardzo źle było. Powoli jednak poczęło się składać znośniej i Froim, który miał przed kim się skarżyć, rad był prawie gościowi, zresztą nie wymagającemu. Nagrzawszy sobie piwa z grzankami i serem dwa razy na dzień, o chlebie i kawałku wędliny Damazy żył nie skarżąc się.
Był tak zajęty swoją Faustysią i jej wyzwoleniem, że wszystko zresztą obojętnym mu się stawało.
Po widzeniu się z nią, przekonawszy się, iż dziewczę o nim nie zapomniało i brzydziło się niewolą, w której ją trzymano — Damazy począł obmyślać środki ucieczki.
Nie było sposobu nic zrobić nie zwierzając się Froimowi; Damazy był pewien, że on go nie zdradzi. Stary zdumiał się wielce z początku tak zuchwałemu zamiarowi, krzyknął, za głowę się pochwycił, lecz w końcu zrozumiał, iż się na to było targnąć można.

84