Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/89

Ta strona została uwierzytelniona.

o losach siostry i o jej życiu awanturniczym; oburzony nim, dom jej wymówił, a stosunki wszelkie z nią zerwał.
Z tymi bardzo szczupłymi i niepewnymi wiadomościami Damazy wybierał się do Chrzanówki, od Białej dobre mil pięć odległej. A ponieważ nie chciał, aby o jego obrotach ludzie wiedzieli, postanowił nie brać nawet z sobą Pawluczka i sam jeden konno przerznąć się lasami według danych skazówek. Przejeździwszy wiele po świecie, miał Damazy doświadczenia dosyć i w podróży, nawet po kraju nie znanym, poradzić sobie umiał. Wyjeżdżając do dnia z Białej, choć dnie były krótkie, spodziewał się na wieczór stanąć w Chrzanówce, przypuściwszy, że nie zabłądzi. Gdyby mu się to trafić miało, dla konia parę wiązek siana i woreczek z owsem brał na zapas, dla siebie — kawałek chleba i flaszeczkę wódki.
Z tą ufnością w Opatrzność, która dawniej odwagi dodawała — dniem niezbyt mroźnym, bo się na odwilż zanosiło, pan Damazy ruszył prosto przez błota zamarzłe na lasy. Konia miał, którego tak dobrze znał, jak on pana; przeżegnawszy się więc kłusa go puścił i zadumał się, co też los mu gotuje.
Droga wybrana, mało uczęszczana, niewiele utarta a mnogimi ścieżkami do lasu po drwa prowadzącymi pokrzyżowana, wymagała pilnej uwagi; nie zbłądził jednak Damazy i gdy po trzech godzinach dosyć szparkiej jazdy trafił na karczemkę w lesie, a tu się zaczął rozpytywać o Chrzanówkę, potwierdzono mu, iż był na dobrej drodze i o dwie już tylko mile odległości. Miał więc czas konia tu popaść, sam nieco spocząć; ale chcąc zasięgnąć wiadomości o Lubiszewskim, przekonał się, iż tu tak o nim mało wiedziano jak i w Białej.
Arendarz nawet rozgadywać się o nim wcale nie chciał.

87