Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/92

Ta strona została uwierzytelniona.

jego, piękna bardzo, duże oczy czarne wyraziste, postawa miały w sobie coś niemal pańskiego. Z dala począł się przypatrywać pilnie Damazemu i skłonieniem głowy go powitał.
— Przybyłem umyślnie do pana dobrodzieja — odezwał się pozdrawiając go Damazy — czy mi wolno będzie sprawę, z którą przy jechałem, wyłuszczyć? Prosiłbym o chwilę cierpliwości.
— Siadaj pan — rzekł krótko gospodarz — słucham go.
— Wiem o tym — począł przybyły — żeś pan dobrodziej uznał za słuszne zupełnie się wyrzec wszelkich stosunków z siostrą swą, panią Zaborską. Ani nie będę wchodził w powody, ani starał się jej bronić. Na nieszczęście pani Zaborska zasłużyła może na to, ale ma córkę, nieszczęśliwą ofiarę...
Lubiszewski się ironicznie uśmiechnął i wyjąknął:
— Ach!
— Czy pan wiesz, jaki los jej zgotowano? — zapytał Damazy.
— Nic nie wiem o Zaborskich i nic się o nich dowiedzieć nie pragnę — odezwał się gospodarz. — Niezmienne jest postanowienie moje: żadnego z nimi nie mieć stosunku.
Jakby tego ostatniego zapewnienia nie słyszał wcale, Damazy mówił dalej:
— Zaborska z własnej winy popadła w wielką nędzę. Córka jej, już dorosła, piękna bardzo i warta politowania dziewczyna, zwróciła oko księcia chorążego — dziś one obie są na zamku w Białej, a ta nieszczęśliwa z rozpaczy umiera.
Czoło Lubiszewskiego zmarszczyło się strasznie.
— Jaśnie oświecony ma fantazje! — zawołał z tłumionym gniewem. — Cóż na to kto może? Tym panom

90