Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/93

Ta strona została uwierzytelniona.

u nas wszystko wolno; ani sądu na nich nie ma, ani prawa, ani kary.
Począł się śmiać.
— Książę krajczy w Czarnawczycach cały seraj przez długi czas pod kluczem trzymał, żonę i dzieci morzył głodem; szalał lat wiele, dopóki wreszcie, duchowieństwo zaczepiwszy, nie dostał się do Słucka na więzienne rekolekcje. I to, widzisz asindziej, trybunałowi go ani prawu nie oddano, ale sama familia uwięziła, sąd złożyła, dekretowała rekluzję, wzięła majątek w zarząd, libertowała żonę, a ten książę, ten chorąży, co sobie pannę Zaborską upodobał — zamknął brata w Słucku.
Lubiszewski wstał wielce poruszony i śmiać się zaczął, oczy mu pałały gniewem.
— Czegóż asindziej żądasz ode mnie? — dodał. — Abym się ja wdał z chorążym w walkę o pannę Zaborską! Hę? aby mi wieś najechano, dwór spalono, a mnie wzięto do lochu w Białej i posadzono czekać dnia sądu — ale chyba Bożego!
Śmiał się znowu Lubiszewski, ale nagle śmiech ten ustał. Siadł, podparł się na ręku i zamilkł.
— Ja wcale tego od pana nie wymagam! — rzekł Damazy.
— Ale co mnie ma Zaborska obchodzić? — zawołał gospodarz, a po małym przystanku spytał: — Któż waćpan jesteś? amant panny Zaborskiej?
Zaczerwienił się mocno Damazy.
— Nie jestem ani byłem amantem panny Faustyny — począł.
— A! imię ma Faustyny! piękne wcale imię! — szyderczo wtrącił gospodarz.
— Znałem ją od dziecka i kochałem, kocham, los mnie jej obchodzi, życiem gotów dać, aby ją wyzwolić.

91