wilcy cię zjedzą, nim Radziwiłł rozedrze. W karczmie noclegu nie znajdziesz: proszę zanocować we dworze, bardzo proszę.
— Będę panu ciężarem, jeśli ludzi nie lubisz — rzekł kłaniając się Butrym.
— Jutro waćpan pojedziesz, a ja zostanę z moją ulubioną samotnością. Nocuj waćpan.
Takim jakimś głosem ostatnie wypowiedział zaproszenie, że Butrym, zawahawszy się — pozostał.
— Siadaj i spocznij — rzekł Lubiszewski — ja powracam zaraz.
Smutny, podrażniony, lecz daleko spokojniejszy na duchu, niż po otrzymanej odmowie być mogło, Damazy siadł i zadumał się. Całodzienna jazda, choć nawykłego do konia, znużyła. Spuścił głowę, szukał innych środków. Na Lubiszewskiego nie rachował nic — trzeba było wymyślić co innego. Ale co?
Po chwilce wniesiono światło w srebrnych lichtarzach i gospodarz wolnym krokiem powrócił do pokoju. Nie mówił nic, przechadzał się niespokojny jakiś.
Stanął potem i o Lunewil zaczął rozpytywać, na co Damazy odpowiadał dość krótko i niechętnie. Czuć w nim było myśl czym innym zajętą.
Rozmowa ta, nie idąca łatwo, zaledwie się rozpoczęła, gdy znać dano do wieczerzy. W domu wcale nie było można dostrzec tego, że gospodarz żył jak osamotniony pustelnik: wszystko było jakby przygotowane do przyjęcia ludzi, wytworne, wymyślne, przystrojone. Służba szła cicho i sforno; wieczerza, której umyślnie warzyć dla gościa nie miano by czasu, zastawiona była obficie i smaczno. Podano wino przednie.
Damazy, zgłodniały od dawna, skazany często na chleb i piwo, jadł z młodzieńczym apetytem. O tym,
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/97
Ta strona została uwierzytelniona.
95