młodości. Młodość ta przeszła mu wprawdzie wesoło i nie bez figlów; to téż lubi ją sobie przypominać; ale to przypominanie nie wiedzie go do zgorzknienia, do obrzydzenia sobie rzeczy i ludzi, co są młodemi teraz, gdy on postarzał. Żyjąc z niewielkiego procentu (półtora tysiąca złotych), korzysta z zapasiku na „ekstraordynaryjne“ wypadki nie dla siebie, lecz dla bliźnich uboższych. Dzień przepędza nadzwyczaj regularnie, bo do tego nawykł od młodu w czasie służby wojskowéj. Przeniósłszy się ze wsi do Warszawy, ażeby nikomu „nie zawadzać,“ mieszka na trzeciém piętrze kamienicy Starego miasta wśród ubóstwa; jada obiady za niespełna dwa złote, chodzi na kawę do „Kazi,“ odbywa przechadzkę od domu do placu Św. Aleksandra.
To są rysy zwykłe, powszednie, któreby dziada naszego od mnóstwa innych dziadów wyróżnić nie zdołały. Ale nasz dziad ma jeszcze swoje specyalne znamiona, swoje szczególne zamiłowania i wstręty: śledzi on życie zwierząt, interesuje się wróblami, myszami, kotami; oburza się na Burego, który podstępem chwyta i zagryza biedne ptaszęta, niecierpliwi się nieregularném życiem jednéj myszki, któréj jeść dawał, lubuje się świergotem wróbelków i czyni spostrzeżenia nad ich obyczajami. Nie dosyć mu przecież tych stworzeń, tak niższych umysłowo od niego; serce pragnie ludzkiego serca. Stróż usługujący mu zachorował; gospodarz domu przysyła naszemu dziadowi Jóźka Czupurnego, prawdziwego warszawskiego łobuza, z włosem rozczochranym, nieumytego, w butach ogromnych a dziurawych, w spodeńkach krótkich a zatłuszczonych, w spencerku, którego koloru niktby dojść nie potrafił. Stary chciał go nauczyć czytać i pisać — szło to oporem, dopóki mu butów nie pokazał; po butach musiał obiecać spodnie, a potém zdawało mu się, że Józiek Czupurny oddawna już czytać umiał, tylko udawał nieznajomość, ażeby za naukę dostać jakie takie ubranie. Czy się starowina rozgniewał po takiém odkryciu? Bynajmniéj — usprawiedliwił chłopaka. Gdy wiosna nadeszła, a ubranie było w porządku lepszym niż dawniéj, Józiek Czupurny zemknął od swego dobrodzieja i, choć mu się różnie wiodło, nie wracał do niego. Nasz dziad nie miał mu i tego za złe, bo, jak zauważył w swoich notatkach, każdy człek potrzebuje swobody, świeżego powietrza.
Nawet nałogowe pijaństwo nie odtrąca starca, gdy widzi, że ktoś pije z nieszczęścia. Wśród jego znajomych był doktór bardzo uczony, wielce rozmowny, ale bez praktyki; brał on od naszego dziada zasiłki w ilości kilku dukatów i nazajutrz po dostaniu pożyczki, zjawiał się trochę napiły. Umarł niedługo — nasz stary sprawia mu pogrzeb i tęskni po nim.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/016
Ta strona została uwierzytelniona.