Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/027

Ta strona została uwierzytelniona.

Z odmianą stanu serca, zmieniać się także zaczęła powierzchowność; Prosper porzucił okulary, Marysia kij mu odebrała; kazał podciąć poły swego surduta, a gdy mu odkradziono tabakierkę, nie pytał się o nią. Z radością uważała matka tę odmianę; ojciec jéj nie spostrzegał, a Marysia śmiała się w duchu i pyszniła ze swojéj władzy.
Przebiegła ta dziewczyna tyle wymogła na powolném sercu uczonego, iż ten jednego poranku przyszedł do ojca zatrudnionego zwykłą swoją robotą (czego już od dawna nie czynił), siadł i zaczął głośno czytać napisane przez siebie wczoraj pochwały małżeństwa. Matka, przejęta wdziękiem kwiecistéj jego mowy, pierwszy raz w życiu cały kwadrans ustała spokojnie na miejscu, a potém ruszyła z hałasem i krzykiem, nagrodzić pospiechem opóźnienie. Czytał tymczasem daléj Prosper, ojciec go w końcu zapytał:
— Cóż to? czy nie myślisz waść wstąpić w stan małżeński?
— Tak jest — odpowiedział syn, przerywając czytanie, oczekuję tylko pozwolenia.
— A tego właśnie nie dostaniesz — zawołał poruszony ojciec, pierwszy raz w życiu porwawszy się ze stołka, tak szybko, iż Prosper odskoczył na kilka kroków.
Wieczorem tego samego dnia, nasz młodzieniec milcząc, z rozpaczą na twarzy, leciał jak szalony przez miasto. Zapał jego był tak wielki, iż nic przed sobą nie widział, ani słyszał; poły od surduta powiewały koło niego, kij miał w ręku, zgrzytał zębami, i nieczuły ani na śmiechy, ani na wołania, wstrzymać się nie chciał. Oczy jego obłąkane, były w górę wlepione; jakoż wkrótce nogi pozbawione swoich przewodników, wpadły prosto na stragan przekupki.
Runęły na ulice jabłka i gruszki przywalone ciężarem Prospera, padła broniąc swego towaru przekupka, a gdy zapalony młodzieniec wzniósł się i leciał daléj, parę tysięcy przekleństw posłała w pogoń za nim.
Nic to jednak nie pomogło, bo bardziéj jeszcze swoim przypadkiem rozjątrzony, coraz prędszym krokiem z miasta uciekał. Kij jego unosząc się w powietrzu stłukł kilka okien i kilku żydom spore guzy na pamiątkę podawał; uciekano od niego jak od opętanego, a tłum, z całego miasta zgromadzony, z okrzykami biegł za nim w przyzwoitém oddaleniu. Na drodze spotkał się właśnie z Marysią, ale na jéj czułe wyrazy nie odpowiedział, uciekając daléj a daléj. Policya, nie chcąc go puścić z miasta, rozkazała zamknąć rogatkę; jedném spojrzeniem dostrzegł on zawadę, i jakby wyższą silą natchnięty, uniósł się, machnął kijem ponad głowami i przeskoczył. Od niepamiętnych wieków nie widziano