— Tak! ktoś przyjechał, pośpieszajmy na spotkanie.
To mówiąc ów szarmant, wybiegł spojrzawszy jeszcze nawiasem w źwierciadło, a pan Talarko z miną poważną i trochę dumną, poprawił mankietki, perukę, guziczki u kamizelki, dewizki i zdmuchnął pył z sukni, posunął stolik, utarł świécę i udawał wielce zatrudnionego.
— Trzeba — myślał sobie w duchu — udawać coś większego niż zazwyczaj; ten kto wydaje wieczory, ma prawo trochę wysoko głowę nosić. Ale... ale.. nuż się tém goście obrażą? — myślał znowu. — O nie! owszem kontenci, że od tak wysokiego i bogatego człowieka, jakim ja jestem, mają honor być zaproszeni na tańcujący wieczór! Nastrójmy dobrą minę, już idą. Co za niegrzeczny kawaler z tego... fi! rozmawia z panną Benigną! z moją kochanką! bo zdaje mi się, że ją kocham? tak, kocham, serdecznie miłuję. Jéj ojciec niezły ma mająteczek, będzie miała ze sto tysięcy posagu, trzeba być grzecznym, trzeba być bardzo nadskakującym, panie Talarko! — Tak mówił gospodarz sam do siebie i mile do wchodzących gości się uśmiechał.
Nie jest powinnością żadnego pisarza powieści, ani téż moją, wyliczać cały szereg ludzi i ich nazwisk, gdy się oni zdaleka tylko pokazują czytelnikom. Nie myślę więc przerywać uwagi opisem przybyłych gości. Ze wszystkich osób, zgromadzonych w sali, najwięcéj hołdów i czułych oświadczeń odbierała znajoma już panna Benigna, o któréj myślał, jak to mówią, pan Talarko.
Miała ona tego wieczora ubiór cale piękny i modny; włosy jéj długie przepięto kilką strzałami pozłocistemi; kapelusz, na którym dowód zręczności dała pierwsza modniarka, kapelusz ten, mówię, wisiał na jéj ręku, a szal przepyszny spływał po ramionach. Może się kto zadziwi, iż ta sama Benisia, która niedawno siedziała w piekarskim sklepie przy bułeczkach, dziś jak bogata występuje pani? Nic w tém niéma szczególnego, bo zasady i sposób myślenia pana Mączki wszystko wytłómaczyć potrafią. Zacny ten piekarz chciał, żeby w domu była piekarką, a na wieczorach i tańcach żądał od niéj wielkiéj pani. To było upodobanie ojca, a że rodzice mają prawo nad dziećmi, cóż dziwnego, że panna Benigna miała szal kaszmirowy i przedawała bułeczki?
Stanęło koło do mazura, a pan Talarko, który przed piętnastą laty brał przez dwa tygodnie lekcye skoków, prosił z sobą panny Benigny. Nogi jego, poruszające się tam i sam, zdawały się przygotowywać do tańca, spoglądał po sobie, i od pół godziny stanąwszy w pierwszéj pozycyi, mocno ściskał rękę obranéj panny.
Zabrzmiała kapela; z zapałem w środek koła rzucił się gospodarz, ciągnąc za sobą ledwie zdążyć mogącą pannę. Ktoby go
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/031
Ta strona została uwierzytelniona.