choć raz w życiu widział tańcującego, — ręczę, do śmierci-by nie zapomniał; głowę podnosił do góry, nogi stawiał prosto i sztywnie; a ręką, wlewo i prawo, kreślił w powietrzu koła, zagrażając bliżéj stojącym nosom i głowom. Przytomni powiadają, iż żywość charakteru i wino wypite przez pana gospodarza były przepowiednią strasznego jakiegoś wypadku, i utrzymują, że się w tym tańcu bez kozery obejść nie mogło. Za pierwszą jednak figurą, nic się nie stało, a pan Talarko był zupełnie kontent z siebie. W drugiéj, gdy ogień życia prędzéj popędził krew w żyłach tańcującego, gdy coraz gwałtowniéj, coraz silniéj cały jego korpus się poruszał; peruka spadła pod nogi panny Benigny i omało nie była przyczyną strasznego upadku tancerki.
Zagrzany tańcem, winem i radością, nie czuł gospodarz, iż głowa jego pozostała bez ochrony, łysa i połyskująca, kończył daléj figurę, a gdy własna jego ozdoba pod nogami mu się zaplątała, podrzucił ją ze śmiechem przytomnych, a peruka po gładkiéj posadzce wyśliznęła się za koło tańcujących.
Przytomni goście polegali od śmiechu, którego sobie gospodarz wytłómaczyć nie mógł, uważając go jedynie za oznakę wesołości.
Pan Talarko starannie do téj pory ukrywał, że nosił cudze włosy na głowie: do jakiego więc stopnia doszła zapalczywość marcowego kawalera, gdy mijając źwierciadło, ujrzał w niém postać swoję, utratą drogiego pokrycia zeszpeconą. W pierwszym gniewu zapale miał już straszne na ustach przekleństwo, i pięść na stłuczenie nieprzyjaznéj tafli zwróconą; ale go od tego przytomność wielu osób wstrzymała. Poszedł tedy krokiem niepewnym ku miejscu, gdzie, jak mu się zdawało, musiała leżéć jego zguba. Udawał, że chodzi tylko dla odpoczynku po tańcu, ale mocno się zarumienił, gdy ujrzał w ciemnym kątku dwa pieski szarpiące drogą, fryzowaną perukę. Ażeby większego nie wzbudzić śmiechu, z sercem pełném goryczy i niesmaku, udał się w kąt i zaczął odbierać należność swoję od natarczywych rabusiów.
— A fuj! a puść, ha! a nie pójdziesz! — mówił półgłosem, żeby go nie usłyszano.
Piesek odwrócił się, pokazał zęby i darł daléj. Gospodarz zaś nieśmiałą rękę posunął ku przedmiotowi poszukiwania i prędko ją cofnął, gdy pies trzymając silnie zdobycz, zawarczał przeraźliwie.
— Otóż to pożytek wieczorów — myślał zasmucony gospodarz — koszt, wydatek, wstyd i nic więcéj.
— Pójdź tu, Filon tu! — dał się słyszéć głos w blizkości, a pan gospodarz szybko psa zasłonił od wołającéj.
— Niech się sobie bawi! — rzekł drżącym głosem.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/032
Ta strona została uwierzytelniona.