Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/040

Ta strona została uwierzytelniona.

— Stój!... — odezwał się głos na ulicy.
— Ach!... — Palmira struchlała i zakryła oczy rękoma. Był to głos jéj męża. Woźnica posłuszny stanął; otwierają się drzwiczki karety. Palmira miała czas przybrać minę surową.
Na ulicy pokazuje się kilka osób otaczających karetę.
Otwierający drzwiczki mąż Palmiry był człowiek około pięćdziesiąt letni, małego wzrostu, obłysiały, koło oczu miał czerwoną obwódkę, zwykły order pijaków i lubieżników. Na piersiach obwieszony był wstęgami i orderami, dwie gwiazdy zabrudzone wisiały mu u boku; minę miał sowią, a z otwartéj gęby i poruszeń łatwo poznać było można, że wracał z obiadu, na którym wina nie brakło.
Za nim długi, suchy, żółty, kościsty, w białym płaszczu hiszpańskim stał mężczyzna, nieruchomy jak król Zygmunt na Krakowskiém Przedmieściu. Piersi jego okrywały także ordery, krajowe i zagraniczne, między niemi widać było order Maltański i Złotéj Ostrogi.
Za temi dwoma stało jeszcze kilka figur: małych i wielkich, żółtych i czerwonych, bez orderów i z orderami; wszyscy wracali z obiadu, wszyscy byli pijani, i nie po dzisiejszemu; nie temi winami, które jak ptaszek przelecą tylko i lekką mgłą mózg okryją, ale maderą, starém węgierskiém, napojami, które oburącz chwyciwszy za głowę, trzymają ją pół dnia w swoim uścisku i ciążą na niéj jak centnar ołowiu.
— A! dobry wieczór! — odezwał się otwiérający drzwiczki karety mąż hrabinéj Palmiry. — Dokądże się to panie wybrały?
— Na przejażdżkę! — odpowiedziała prędko i niecierpliwie nieco pomieszana żona, spoglądając na swoję towarzyszkę.
— Ależ mościa dobrodziejko! — odmruknął mąż podchmielony, oblizując się ze zwyczaju i odwracając się do tych, którzy za nim stali. — O takiéj porze! na przejażdżkę! zimno i śnieg pruszy!
— Mdło mi było, więc... chciałam użyć świeżego powietrza — odpowiedziała Palmira.
— A! i pani tu! — zawołał w téj chwili suchy i długi mąż Emilii — i pani jedzie na spacer! O! i pani! — powtórzył, zażywając tabakę z tabakiery emaliowanéj, z królewskim portretem.
— Jadę! — odpowiedziała cichuteńko Emilia.
— I dokądże przecie?
— Do... do... jeszcześmy się nie namyśliły, zapewne tak sobie... po mieście.
— Ha! to dobrze — rzekł tłusty hrabia — i nam właśnie potrzebne jest świéże powietrze; gotowiśmy towarzyszyć paniom moim.
— Ależ!... — prędko przerwała, uderzając po kolanie hrabina