— Może! może! — przerwała stara kiwając głową z powątpiewaniem — ale kiedyż moja młodość przeminie? O! moja panno — mówiła daléj — cóżbym nie dała, gdyby moje lice różowe na zmarszczone policzki kościelnéj baby zamienić i ten ogień na chłodne serce starości... a jednak nie mogę! bo Bóg za karę skazał mnie na młodość wieczną. Patrz! — dodała uśmiechając się okropnie — moje oczki, moje ząbki, moja kosa kruczych włosów, tak ładne jak przed laty! a serce tak młode jeszcze, jakbym dziś pierwszy raz kochać zacząć miała!... Nie dziw téż to, nie dziw, wszak dziewiętnasty mam roczek, ogień młodości napełnił piersi moje! pierwsza iskra zaświeciła w oczach, ale, ach! i to przeminąć musi.
Justyna słuchając téj mowy, ruszyła ramionami z politowania nad obłąkaną i odezwała się z cicha:
— Pójdź spać, matko!
— O! jeszcze nie czas — przerwała stara spoglądając wokoło. — Czekam na Stasia, przyjedzie koło północy, jak pierwszy kogut zapieje; usłałam jedno dla nas obojga łóżeczko, z pachnących ziółek zrobiłam posłanie, poduszkę z moich włosów, a to wszystko dla Stasia. Biedny! czy mróz, wicher czy słota, on zawsze przychodzi do mnie; a ogień, co przez dzień w sercu mojém przygaśnie, pocałunkami nanowo rozpali. Dobrze to miéć Stasia! dobrze to miéć dziewiętnasty roczek!...
Zegar zborowy dziesiątą w téj chwili uderzył, stara padła na kolana.
— Módl się, córko mojego serca — zawołała głośno — módl się! Bóg przypomina, że się modlić trzeba; ty się módl po swojemu, ja po swojemu; teraz, kiedy świat cały w cichości spoczywa, modły nasze polecą prosto do Boga!... W imię Ojca, i Syna, i...
Szelest jakiś dał się słyszéć na ulicy, stara porwała się z ziemi i zawołała:
— To mój Staś idzie! chwałaż Bogu! czekałam go tak długo, z nim razem zmówimy pacierze! on taki nabożny! zawsze mi o Bogu wspominał!...
— Kładnij się spać, matko! bo jutro zapewne rano, jak pierwszy dzwon się przebudzi, pójdziesz obchodzić kościoły swoim zwyczajem.
— Od północy do ranka — odpowiedziała stara poważnie — dwa wieki!... Można się urodzić, żyć i umrzéć w tym czasie! Jak się postarzejem, moja duszo, to będziem spać dłużéj... A ja, ja dziś ze Stasiem ślub brałam! Ach, żebyś wiedziała, sto świéc błyskało w kościele, muzyka brzmiała jak chór serafinów, pełno kobiet, rycerzy, kadzidła płyną w niebo niebieskiemi wstęgami. Ksiądz nas wiąże ze Stasiem: wiąże ręce... serca, kto inny powiązał przed
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/050
Ta strona została uwierzytelniona.