Po pustych sklepieniach odbijały się kroki rabusiów, którzy tak od trumny do trumny się przechadzali i brali, co mogli, póki szelest jakiś na schodach prowadzących do lochów nie przerwał tego zatrudnienia.
— Tsyt! czy nie idzie kto?
Uciszyli się, ale prócz oddalonego gwaru ludu, który jeszcze zbór oblegał, bliżéj nic słychać nie było.
— No! chodźmy daléj! przywidziało się waszmości ze strachu! tu żywy duch nie zajrzy! możemy być spokojni, panie Marcinie!...
— Prosto! prosto przed siebie... do téj trumny trzeba zajrzéć.
— Hm! wieko zabite, nie oderwiem, bo jeszcze nie spróchniałe... niéma na co tracić czasu, a co tam?
— Tylko co nie padłem! czort mi pod nogi kości naniósł i jakąś głowę jak wiadro, pośliznąłem się na téj czaszce, i tylko co, żebym się za tę antabę nie chwycił, byłbym upadł szkaradnie, a co gorzéj zgasłaby nam latarnia!
— Ostrożnie! no! czy słyszysz? dalibóg, coś szeleści, jakgdyby kto chodził za nami... strach mię bierze!
Gdy to mówił, mimowolną przejęci bojaźnią, skupili się wszyscy sześciu między dwie trumny: najśmielszy wzniósł naprzód latarnią, spojrzeli i wzrok ich utonął w ciemnościach, a ucha doszły tylko oddalone, słabe głosy od zboru i nic więcéj...
— Próżno tylko straszysz nas, mosanie... to szczury chodzą, a tobie się zdaje, że ktoś idzie... Już ja ci ręczę, że tu nikt nie zajrzy...
— Zobaczymy jeszcze w téj trumnie... pięknie obita... napisy jakieś złocone... odwal wieko! ho! no! powoli, bo wyłamiesz! tak! rzuć go na bok... poświeć tu! jakiś zawadyaka! patrz no! nie spróchniał! biały jak wojewodzianka, która nigdy gołego słońca nie widzi, chyba przez zasłony. O! i ten dawno słońca nie musiał oglądać.
— Ale co za fatalna mina! wąsy! czupryna... oczy wpadłe... zobacz-no!... tam koło rąk i szyi... czy niéma nic... jest sygnet!
— A na czapce, którą dusi ten nieboszczyk pod pachą... spójrzno! hej! czy nie ma jakiéj spinki... jest! o! i pióro czaple!
— Mole objadły ze wszystkiém! szkoda! ale nieboszczyk nie był ubogi... a jak spokojnie leży... no! znowu coś słychać! dalibóg ktoś chodzi... uciekajmy! to upiór!
Gdy to mówił i z przestrachem toczył wzrok obłąkany po czarnych sklepieniach, na których gdzieniegdzie świecił błędny promyk latarki, od wchodu usłyszano wyraźnie czyjeś kroki; rabusie pobledli, włosy im stanęły na głowie.
Wtém postać biała błysnęła między trumnami, wszyscy krzyk-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/060
Ta strona została uwierzytelniona.