A ona odezwała się:
— Cha! cha! to ty panie doktorze! przyszedłeś leczyć Antosia! o! on zdrów — ja go wyleczyłam, on spał dziś ze mną! my pana nie potrzebujem.
Potém ściskała i całowała trupa.
Doktorowie osłupieli, grabarz stał drżący, jeden szeptał drugiemu:
— To ta dziewczyna, co była u niego, pamiętasz? musiała zwaryować! Nie traćmy czasu, bierzmy trupa i w nogi! no! na plecy go!
Dał znak grabarzowi. Ten się zbliżył, chciał wziąć trupa, ale dziewczyna nie puszczała kochanka i groziła, okropnie zgrzytając zębami, grabarzowi. Doktorowie stali i patrzali na to, jakby kto inny przyglądał się maryonetkom. Dziewczyna ciągnęła sobie trupa — grabarz sobie, nie było ratunku, stary uderzył ją silnie łopatą, żeby się jéj pozbyć, mrucząc pod nosem:
— Będzie dwa... zamiast jednego!
Dziewczyna krzyknęła boleśnie; młodszy doktór poskoczył, zgromił starego grabarza, wziął dziewczynę gwałtem za rękę i wodząc latarką koło jéj twarzy, zawołał:
— Wcale niczego! gdyby nie ten szał! ja ją gotów wziąć z sobą!
— I! porzuciłbyś te głupstwa! — przerwał drugi — blada jak upiór, chuda jak trzaska, weźmiem chyba na dysekcyą, lub dla spróbowania na niéj mocy sublimatu arszenikowego!
Marysia patrzyła na nich, usiłowała wyrwać rękę swoję z rąk doktora, a nie mogąc tego dokazać, ugryzła go za palec i krzyknęła:
— Ty nie Antoś!
Pan konsyliarz krzyknął, ale trzymał dziewczynę, grabarz naprzód szedł i niósł trupa.
Marysia gwałtem prawie wleczona, dociągnęła się do mieszkania doktora. Trupa położyli na stole, grabarz poszedł. Doktór zamknął dziewczynę w osobnym pokoju, dał jéj wina i chleba — a sam poszedł na dysekcyą.
Marysia nie jadła ani piła, chciała iść gwałtem do stołu, gdzie leżał Antoś, ale drzwi były zamknięte, ryczała prawie z boleści, a doktór palił cygaro i machał bisturem!
Potém ona przyłożyła oko do dziurki od klucza, widziała, jak jéj kochankowi odcięli głowę — jak mu poobrzynali ręce i nogi, i płakała, a potém padła na ziemię bez przytomności. Los sprawdził, choć po śmierci, wyrocznią Statutu!
Potém doktór poszedł z rękoma obluzganemi krwią oschłą trupa, i gładził ją, ciesząc, pod brodę, a szalona uśmiechała się do niego — a jak świéca zagasła, ona poszła spać spokojnie i tuliła się do doktora, wołając na swego Antosia i macała mu głowę i ręce, pytając, czy ten kat doprawdy mu ich nie poobcinał?
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/070
Ta strona została uwierzytelniona.