Mróz dochodził do dwudziestu stopni, biedna, w obdartych łachmanach Marysia stała przeziębła u drzwi lichego domku.
W piersiach jéj brakło głosu do wzywania litości, dwie łzy do połowy zmarzłe toczyły się jéj po twarzy — te łzy mróz wycisnął, boleść na jéj sercu nic już działać nie mogła, bo to serce było przesiękłe, rozdarte cierpieniem.
Piersi jéj, śliczne niegdyś piersi, były obnażone, płachta podarta okrywała je do połowy, ręce miała stulone i przymarzłe prawie jedna do drugiéj, nogi bose i czarne, na jednéj trzewik, na drugiéj resztki wełnianéj pończochy.
Jęczała tylko — a w tym jęku nie było słowa, lecz była prośba — ten jęk obijał się o serce, jak konającego modlitwa do Boga — ludzie chodzili, ludzie jęki słyszeli — a jednak nikt jéj nie puścił do domu — stała biedna pode drzwiami — a mróz był tak okropny. Nieśmiało, powoli, otworzyła drzwiczki domku i jęknęła — z izby wyleciał głos:
— A czego tam łazisz! i izbę studzisz! do Dobroczynności! zamykaj! zamykajże!
Marysia jęknęła raz jeszcze — stary, czerwony mężczyzna w brudnym szlafroku wyleciał naprzeciw niéj, chciał łajać — spojrzał na piękną niegdyś twarz i stanął — ona jęczała — on słuchał — drzwi były odemknięte.
— No! no! ogrzéj się — chodź! a drzwi zamknij! izbę studzisz drwa kosztują drogo — Co ty za jedna?
Marysia weszła, stanęła u drzwi i tupała nóżkami, łzy jéj płynęły, czerwony jegomość stał i patrzał — potém założył pióro za ucho i kręcąc głową zawołał:
— Co ty za jedna?
Prócz jęku, nie było odpowiedzi — a jegomość nie rozumiał jęków i mruczał pod nosem:
— Musiała być ładna!
Był to ostatni może tryumf biednéj Marysi — pozwolono jéj się ogrzać, nie że była biedna, ale że była ładna. Ona siedziała przy piecu, czerwony jegomość zamknął drzwi na klucz — milczała i oddychała ciężko. Ciepło przejmowało jéj ciało, od dwóch dni skościałe, język jéj odmarzł, prosiła jeść. Czerwony jegomość dał jéj wódki i chleba z solą, ciągle mrucząc pod nosem:
— Musiała być ładna.
W kilka tygodni Marysia gospodarowała u tego jegomości, a on chodził z piórem za uchem, pisał pozwy, ruszał ramionami
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/071
Ta strona została uwierzytelniona.
III.