Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/078

Ta strona została uwierzytelniona.

Po tych strasznych słowach, któremi się uspokoić starając, zabiła siebie i wydała sama wyrok swojéj zguby, Marya nie unikała już od niego, spotykali się znowu coraz częściéj, byli razem, a Marya powtarzała w duszy, dla uśmierzenia wewnętrznych zgryzot:
— Cóż więcéj będzie nad to, co jest?
W trzecim tygodniu po zakładzie, często biedny starzec, dręczony boleścią, tarzał się po łóżku, próżno wołając córki. Pół dnia nie było jéj w domu. W mieszkaniu Bruna, w jego uścisku przepędzała dni i noce.
Zakład był wygrany, ale Bruno nic jeszcze towarzyszom nie mówił.
Stary ojciec poznał swoje nieszczęście, konał coraz prędzéj, przyciśniony wiekiem, chorobą i żalem po córce, i przypomnieniem swego przekleństwa, które wisiało nad jéj głową.
Rano jeszcze czasem obudzona zgryzotami, z objęcia szatana wyrywała się dziewczyna biedz do ojca ze łzami. Służyła mu chwil kilka, płakała i żałowała swego występku. Ale zaledwie głos zwodziciela dał się słyszéć, szelest jego sukni, chód jego; porzucała ojca i leciała ku niemu, do niego, za nim! A wówczas, kiedy z nim była, jęk konającego ojca, który przebijał ścianę i dźwięczył w jéj uszach, nie mógł jéj oderwać od niego. Słyszała, jak się tam ojciec męczył sam jeden, przewracał po łożu, wołał jéj, płacząc, prosił o kroplę wody na ugaszenie pragnienia, zaklinał, jęczał, słyszała i nie szła. Przeklęta od ojca mimowoli, w objęciu zwodziciela, nie miała serca tylko na jego pieszczoty; uszu, tylko na jego słowa. Kiedy go nie było, płakała rzewnie i gryzła się swoją zbrodnią; kiedy przychodził, jak niewolnica za panem szła za nim. Głos ojca, jęk, boleści, nic, nic ją nie zwróciło nazad. Oczy jéj paliły się, drżały ręce, serce biło, usta gorzały. Przy dźwięku religijnym i grobowym, modłów i westchnień przenikających ojca, ona całowała i ściskała zwodziciela, i mówiła sobie:
— Czegoż mam się obawiać więcéj? wszystko się już spełniło na mnie, ojciec mnie przeklął!
Kończył się czwarty tydzień po zakładzie. Czortubaćko śmiał się w duchu, a Bruno czekał ostatniego dnia.
Przyszedł ten dzień.
Tego dnia wieczorem biesiada szumna huczała w jednym domu, a przy Brunie, wśród biesiadników, siedziała Marya z uśmiechem na ustach, z kubkiem w ręku, z bezwstydem na czole. Obok przez ścianę konał jéj ojciec sam jeden, wołając o kroplę wody przy skonaniu, o córkę, jęczał, wyciągał suche ręce, chwy-