Zbliżyłem się do jednéj panny, zastukałem do piersi i pokazałem worek.
— Czego chcesz?
— Serca na przedaż.
— Serca? — i zarumieniła się.
— Przeda ci piersi, jeśli chcesz — zawołał jakiś stary — ale serca nie, bo go nie ma.
Ukłoniłem się i poszedłem do staréj matrony, dałem jéj tabaki i pokazałem worek.
— Proszę siadać — rzekła z uśmiechem.
— Ach! z największą chęcią, oddawna go mam na zbyciu, nie było kupca; troszkę tylko zwiędniało, ale...
— A! ja nie chcę zwiędłego; upadam do nóg.
Poszedłem do jakiegoś jegomości. Był on wielki i rumiany. Musi miéć serce — myślałem — zapytałem go o nie.
— Zgodzim się o cenę — odpowiedział — śliczne serce, jak stryjaszka kocham; tylko go sobie trochę odczyścisz, bo wczoraj upadłem w błoto i powalałem.
— O, bardzo dziękuję! — odpowiedziałem uciekając. — Gdybym chciał błota, znalazłbym go dosyć.
Wyszedłem z pałacu, wszedłem do chatki.
— Otwórzcie w imię boże!
— Bóg z wami, a czego chcecie?
— Serca, matulu.
— Miała go Fruzia, ale go pan Leon wziął i pojechał z niém do Warszawy, może gdzie zgubił po drodze. Dobranoc.
Z chatki biegłem do domku szlachcica.
— Przedajcie mi choć jedno serduszko!
— Co? przedajcie?! — fuknął ojciec. — Szlachcic miałby frymarczyć, handlować! Precz stąd, bo ci uszy obetnę.
Uciekłem, alem się dowiedział, że mi go tam nie przedali, bo się gdzieś zawalało między stare sprzęty, że go oddawna napróżno szukali.
Pójdę choć do klasztoru — myślałem.
— Laudetur.
— In saecula. A co powiecie?
— Czy nie macie jakiego serca na przedaż?
— Wszystkie nasze odesłaliśmy do nieba; jest tylko jedno u ojca Dominika, ale go zostawił gdzieś w sklepie.
— Bądźcie zdrowi.
— Zamykaj furtę za sobą.
Poszedłem odpocząć i myślałem: Oczywiście, ja tu nigdzie nie dostanę serca, chybabym sobie kazał zrobić umyślnie; ale to znowu
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/084
Ta strona została uwierzytelniona.