nikt nie potrafi. Ach! biéda, biéda! Lepiéj było we dwoje z jedném sercem, we dwoje jak w niebie!
Pewno się jeszcze nie domyślacie, jak-em sobie poradził. Myślałem długo i prawdziwie było nad czém. Nareszcie poszedłem do cukiernika i kazałem sobie zrobić serce z cukru. Będzie słodkie, to mnie pocieszy!... Dostałem je, ale prędko poznałem, jak-em się omylił. Było tylko nudne, i każdy kto się tylko we mnie go domyślił, ziewał, przewracał oczyma i uciekał...
Osobliwsza rzecz! z czego téż je zrobić, kiedy z cukru nie dobre? Kogo się tu zapytać? Hm! doktora! żeby téż doktór tego nie wiedział!... Zapłaciłem dukata i wyłożył mi jasno całą teoryę cyrkulacyi i wszystkie funkcye serca, dodał nawet, odprowadzając mnie za drzwi, domysł ten fałszywy francuskiego fizyologa, który w niém widząc organ męstwa, wielkości jego odwagę przypisywał.
Tym sposobem, chyba sobie jakie ukradnę ze słoja z anatomicznéj sali. Możeż być lepiéj zakonserwowane? w spirytusie!... Dobra myśl! Pobiegłem, udawałem, że patrzę, a doprawdy ukradłem — tak wiele ludzi robi. Przyszedłem do domu pełen radości, włożyłem je w piersi i pobiegłem na miasto popisać się z niém, jak drudzy z nowym frakiem uszytym na kredyt. Ożyło w piersiach, puka! Małom nie oszalał z radości! Będę więc mógł kochać znowu — i znowu będzie nas dwoje tak, jak to dawniéj było, choć nie tych samych dwoje, ale dwoje; czyż nie dosyć? — dwoje! dwoje!
Wkrótce jednak, jak się serce w piersiach rozruszało, poznałem, co to jest pożyczać. Uczułem wprawdzie, że mógłbym kochać, ale jakaś stara miłość odezwała się w tém marynowaném sercu drżąca, bojaźliwa, brudna. Cóż było robić? Lepiéj taka jak żadna!... I szukałem kobiéty, ale kobiéty żadnéj kochać nie mogłem. Licho nadało, żebym się pomylił i kobiece serce wziął z anatomicznego gabinetu!...
Poszedłem po drugie. Cóż znowu? nigdyż nie znajdę takiego, jak było moje pierwsze, jedno w nas dwojgu? nigdy? — ani kupię, ani znajdę, ani ukradnę?... Spróbowałem drugiego: młode było i męskie, ale jak zaczęło mi stukać w piersiach, tylko co mi ich nie rozbiło. To dobrze — myślałem — niech się tylko ustatkuje!... Trzebaż było jeszcze nieszczęścia, żeby mi go nieuważnemu złodziej jakiś odkradł na balu, — tak to kradzione nie idzie w pożytek!
Mnie i to jeszcze nie zraziło. Wziąłem znowu worek pieniędzy i poszedłem. Po drodze psa spotkałem.
— Jak się masz?
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/085
Ta strona została uwierzytelniona.