Król Jegomość Zygmunt trzeci walczył z wojskami na granicy, a królowa Konstancya z maleńkim synem Kazimierzem, zdana na opiekę swoich urzędników dworu i starszych panów litewskich pozostałych w domu, bawiła w Wilnie, aby bliżéj być teatru wojny i męża, który przeprowadziwszy ją powolnie z wyraźném ociąganiem do Wilna, dał powód swoją ociężałością i przywiązaniem do żony, szemrania przeciw sobie współczesnym i późniejszym, którzy na kartach historyi zapisali potém świadectwo, że Zygmunt więcéj kochał żonę, niż swój kraj przybrany.
Był to wieczór, a nabożna królowa wracała właśnie z nieszporów z zamkowego kościoła. Zmierzch padał — cicho było w mieście, tylko wiatr zachodnio-północny wył i szumiał w dziedzińcach i korytarzach zamkowych, powiewając czarną suknią królowéj i długiemi zasłony panien jéj fraucymeru. Ona spieszyła przez dziedziniec do pomieszkania swego naprzeciw kościoła, spoglądając czasem niespokojnie na niebo czarne, na którego tle zachodniém, czerwoném, wisiała ciemna ogromna chmura, od ostatnich słońca promieni zakrwawiona u spodu.
Królowa patrzała na ten straszny zachód i żegnając się powoli, odezwała się cicho do ochmistrza swojego dworu, który szedł za nią:
— Nie będzie nic podobno z jutrzejszéj naszéj pobożnéj przechadzki.
A ochmistrz obejrzał się wkoło posępnie, jakby się gniewał na niebo i wzrokiem chciał mu grozić, a potém odpowiedział pokaszlując: