— Do jutra daleko jeszcze, Najjaśniejsza Pani!
— Nie wiemy ani dnia ani godziny — szepnęła królowa, wchodząc na schodki prowadzące do jéj mieszkania. — Możemy dziś pomrzéć jeszcze! pomrzéć! pomrzéć! — i z głębokiém westchnieniem powtarzała ten wyraz wiszący nad jéj duszą rozkrwawioną, jak owa chmura na zachodzie. — Niech się Bóg duszy naszéj przynajmniéj zlituje — dodała ciszéj i umikła.
Potém w religijném zamyśleniu szli po schodach marmurowych, a ochmistrz prowadził ją poważnie pod rękę, oglądając się czasem na panny fraucymeru niedyskretnie szepczące i świergocące między sobą może o jego cienkich nogach i niezgrabnym chodzie, z którego zwykły były żartować zawsze.
Uciszyły się jednak wkrótce, bo je posępna powierzchowność ciemnych i milczących korytarzy, po których zimny wiatr chodził stukając otwartemi oknami, z wesołości wyprowadziła.
W oddaleniu odzywały się dzwony pacierzy, smutno, powoli — cały dwór ukląkł zmówić Anioł Pański i znowu cicho było — cicho jak w grobie.
Są czasem takie chwile uciszenia smutne i poważne — straszne w mieście, bo zdaje się, że cała jego ludność wymarła i zostały tylko mury i ziemia pusta bez ludzi, bez zwierząt, bez ruchu i życia.
Fraucymer królowéj po połowie z Niemek i Polek złożony, ciągnął się za nią daléj. Wszędzie przy zmroku widać było w krucyfiksach, obrazach świętych, napisach biblijnych, naczyniach do święconéj wody, pobożność królowéj, która na klasztor zmieniła wesoły zamek Zygmunta Augusta.
Potém otworzyły się szeroko drzwi komnat królowéj i weszła ona, a z nią ochmistrz i panny — w drugiéj sali pozostali mężczyzni, a część dworu poszła daléj z królową, tam gdzie ona jak najśpieszniéj dążyła do kolebki dziecięcia swego. Pochylona nad nią, z całą matczyną troskliwością patrzała na sen spokojny dzieciny, która na miękkich poduszkach różowych, osłoniona, kołysana, zasypiała snem zdrowia i pokoju.
O! gdyby jéj był kto wówczas losy tego ulubionego syna powiedział, które z nim spały jeszcze na miękkich poduszkach wyszywanych w snopki Wazów, lwy szwedzkie i korony!... Ona nie przeczuwała, że za ciemną zasłoną przyszłości leżały jego księże suknie, korona, którą miał zrzucić z głowy i grób w dalekiéj obcéj krainie przy nieznanéj światu kobiécie, która mu miała słodzić ciężkie rządów, wojen i nieszczęść wspomnienia.
Po chwili wróciła królowa do swojéj komnaty, zrzuciła z siebie czarne wierzchnie suknie, które nosiła na oznakę smutku po
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/089
Ta strona została uwierzytelniona.