luchach, włóczyli się dworscy z pochodniami drżący i milczący. W komnatach zgiełk i ruch powstał prędko, zabierano sprzęty, dziedziniec napłynął ludźmi, z okien zamkowych rzucono kufry, pudła, pościele, obicia — po schodach zbiegały panny w bieli i załamywały ręce, patrząc, jak ognisty deszcz iskier sypał się na przeciwległy kościół świętego Stanisława, jak głownie padały wśród dziedzińca, a wiatr unosił dym czarny, gorący, i wył przeraźliwie. W tém wyciu słychać było krzyki zlane w jeden wielki, a wyżéj nad wszystkie głosy dźwięczały dzwony rozmawiające z sobą z wierzchołków wież kościelnych, głosem przerywanym trzaskiem pękających murów.
Wnet po pannach, które do królowéj nazad z doniesieniami po biegły, wyszedł z jéj rozkazu kapelan ubrany w komżę i stułę, z wielkim krzyżem srebrnym, w którym zamknięta była część Drzewa Krzyża Świętego — przed nim niesiono obraz Najświętszéj Panny wzięty z pokojowego ołtarza. Trzykroć kapłan żegnał płomienie w imię boże — i nie ustąpiły — słowa jego i zaklęcia tonęły w wrzasku i szumie a na komżę pryskały iskry — bo już i część jedna zamku z przerażającą szybkością płonęła.
Nic nie pomogło! taka była wola Boga, i ogień się przybliżał...
Zostawiwszy ratunek zamku i ruchomości reszcie swojego dworu, wyszła nakoniec królowa Konstancya z całym fraucymerem swoim, aby się ucieczką ratować. Ją i królewicza nieśli w lektyce, panny biegły za nią popłoszone, a suknie ich białe świeciły i migały wśród nocy na ogrodach, któremi prędko śpieszyli do Wilii, aby się przez nią na drugi brzeg koło młynów przeprawić.
Oglądały się za siebie i widziały zamek i kościół opasany płomieniami, i niebo, jasne w środku, po brzegach czarne, i płomień płynący po dachach wzdłuż, wpoprzek, jak rzeka ognista.
Stanęli u brzegu — koło młynów — do mostu Zielonego[1] daleko jeszcze było, a i tam pożar już się wcisnął. Królowa chciała się przeprawić, ale nikt wprzódy nie pomyślał o przygotowaniu łódki dla niéj. Wyskoczyła Konstancya z lektyki załamując ręce, płomień już był blizko, iskry z dymem goniły za niemi, w Wilii świeciła łuna odbita z czerwonych obłoków — łódki nie było.
Rozbiegli się dworzanie — oczekiwanie było straszne i długiém się wydało; wszystkie kobiéty klękły na brzegu i modliły się jęczącym głosem boleści do Boga, do świętych patronów swoich,
- ↑ Z kroniki Gwagnina można się przekonać, że ten most oddawna się tak nazywał. Zaczął go stawić Ulryk Hozyusz, ojciec sławnego kardynała, za Zygmunta Starego.