przerywając mowę krzykami, obracając mimowoli oczy na miasto — na brzeg przeciwny Wilii — łódki nie było jeszcze — strach i pożar coraz bliżéj. Oczekiwanie było krótkie, lecz wiekiem się wydało przelęknionym, których serce przez oczy patrzało na brzeg zbawienia, zasypany mieszkańcami przedmieścia, proszącemi Boga, aby od nich tę klęskę odwrócił.
Wołano na nich, aby łódkę podali, pokazywano królową, lecz oni nie słyszeli wśród huku i wrzasku, giestów nie rozumieli, a fraucymer biało ubrany brali za procesyą dominikanów.
Żadnéj łódki na rzece. Królowa wśród modłów i rozpaczy tuląc syna do siebie, widząc gęściéj padające wokoło iskry, głownie i szmaty zapalonych dachów, chciała już biedz do mostu, lecz most się palił. Wtém nad brzegiem pokazało się kilku ludzi niosących łódź i wiosła, ale jednę łódź tylko.
Nic nie pytano, nie mówiono, przewoźnik usiadł, za nim królowa poszła i dziecię — chciały siadać panny, lecz dwom tylko miejsce zostało, a wszystkie się cisnęły płacząc. Królowa chciała wybrać towarzyszki, ale już posłuszeństwa nie było, spieszniejsze wskoczyły do łodzi, a przewoźnik odbił od brzegu, przy którym reszta dworu została.
I nikt w tym przestrachu nie widział, jak biegła łódź królowéj, jak się przechylała dla ciągłych poruszeń siedzących w niéj osób, jak ją pęd rzeki unosił, jak królowa wznosiła ręce, jak się zbliżyli do brzegu i przybili nareszcie, jak usiadła i uklękła dziękować Bogu.
Potém panny wszystkie razem ujrzały łódź idącą ku sobie i milczały — a oczy ich błyskały okropnie — zazdrość, niespokojność, chęć życia, przestrach świeciły w nich. Przewoźnik stanął u brzegu; kilka ich wskoczyło odpychając drugie — łódź odbiła, płynęła, chytała się — i przepłynęła. Potém wróciła nazad i tak dwa razy szczęśliwie się udało. Ale panien było wiele, a łódź jedna; przewoźnik, coraz bardziéj zmęczony i słabszy, poglądał na dom swój, lękając się o żonę i dzieci, trzeba było wiele złota i więcéj zaklęć jeszcze, aby go do dłuższego przewożenia zniewolić. Za trzecim razem ledwie władał rękoma, a panien siedziało więcéj niż zwykle, łódź nurzała się po same brzegi; w środku Wilii pochwycona pędem przechyliła się, przestraszone rzuciły się w drugą stronę, przewróciły ją i wszystko zatonęło... Przewoźnik jeden umiał pływać, białe suknie panien migały tylko chwilę nad wodami i ręce ich i głowy pokazywały się czasem — potém woda płynęła spokojnie i nic nie widać było. Nikt nie ratował — potonęły.
Jeszcze kilka łódek pokazało się potém, lecz wiele z nich
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/094
Ta strona została uwierzytelniona.