i zaczepiali, a on zwolna, lecz śmiało w swoim rodzinnym języku odpowiadał.
— I jakże — odezwał się ktoś z tłumu — są wieści o Tatarach?
— Tak jak każdéj prawie zimy, gdy wody staną — odparł kozak — gadają o nich i wygadają. Ciągną się gdzie dolinami chyłkiem.
— Którędy?
— Kto ich wić! Bóg jeden, co tę plagę zsyła. Jak przyjdą, będzie się dymić za niemi i mogiłami drogę wysypią. Teraz ryją się gdzieś jak krety, postrzedz ich nie można. Może się już ciągną złodziejską doliną.
— Wieleż ich być może?
— Jak zawsze, tyle co szarańczy, a więcéj jeszcze koni niż ludzi, bo u nich i konie się biją, gdy u nas ludzie nie wszyscy potrafią.
— Widział ich kto? czy to tylko słuchy zimowe?
— Do téj pory słuchy tylko, ale kto się boi, daleko widzi.
— U stracha wielkie oczy — dołożył ksiądz Makary kapelan. — Niech książę pan pośle po język.
I na tém ucięła się rozmowa, a odprawiony ukrainiec wyszedł. Książę zaś zaraz polecił swoich kilkudziesiąt kozaków wysłać na zwiady dolinami i zwykłym Tatarów szlakiem.
Wieść o Tatarach, spadła wśród samych przygotowań weselnych, prędko po całym rozniosła się zamku. I znowu od komnaty panny młodéj aż do kuchni i zwodzonego mostu, wszystko ją powtarzało i wszystko drżało od niéj; bo Tatarzy, co tyle razy ogniem i mieczem zniszczyli tę ziemię, gorsi byli dla niéj nad wszystkie plagi zagniewanego nieba.
Ażeby wesela nie zamroczyć, zakazał książę wojewoda mówić o tém kobietom. Zakazał; — był to właśnie sposób doprowadzenia jaknajprędzéj téj wieści do ich uszu. Wszyscy tak mieli tajemnicze miny, tak cicho szeptali, tak rękoma machali, tak szable ostrzyli, broń opatrywali i tak umieli pokazać gryzącą ich w głębi tajemnicę, że nareszcie domyślne z natury poczuły ją kobiety. Żony od mężów prędko się pod sekretem dowiedziały, o co idzie, potém przyjaciółki przyjaciółkom jak zaczęły podawać z ust do ust wiadomość tajemną, doszła ona aż do komnaty panny młodéj, gdzie właśnie księżnie Beacie czarne jéj długie rozpuszczano włosy dawnym zwyczajem słowiańskim.
Nie wiem, jak wam opisać pannę młodą. Nie była ona ani piękna, ani wdzięczna, wysoka, blada, czarnobrewa, poważna, choć młoda jeszcze, zupełnie się różniła od męża, który przy niéj podobny był przebranéj niewieście. W oczach jéj tylko błyskał nie-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/115
Ta strona została uwierzytelniona.