zwykły ogień zapału, męstwa, wytrwania, stałości. Czoło wzniosłe, gładkie, spokojne, zdawało się wielkie myśli i piękną dusze pokrywać, usta małe, ściśnione, blade, oszczędne w wyrazy, nie otwierały się na próżne słowa, a rzadziéj jeszcze na uśmiech. Cóż mogło łączyć tak różnorodną nowożeńców parę?? Oto — wola krewnych. W ich sercach nic się nie działo, nic nie biło, nic nie wrzało, żadna namiętność, żaden pociąg. Ich ręce nie spotkały się i nie zadrżały przed związaniem u ołtarza; byli sobie obojętni, ale szli do tego związku spokojnie, bo nie mieli trującéj przyszłość przeszłości, ani wstrętu do siebie; a ówczesny zwyczaj dawno ich do podobnego połączenia przygotował.
Kiedy panny służebne i drużki gwarzyć około księżnéj Beaty zaczęły i przestraszone Tatarami, zapomniały złotych szpilek w aksamitnych poduszkach, spoglądając po sobie ze drżeniem, księżna Beata, jakby ocucona z myśli głębokiéj, zapytała:
— Cóż się stało?
— Nic dotąd, księżna pani — odpowiedziała zająkując się — ale, ale mówią, choć książę wojewoda mówić o tém zakazał, że Tatarzy idą.
— Tu idą?
— Ach! zapewne tu! Ćma, słyszę, niezliczona! Ja się tak strasznie boję Tatarów! — szczebiotała daléj. — Takie poczwary ogorzałe, z przypłaszczonemi nosami, ze ślepiami czarnemi, z odstającemi uszami, co się rodzą ślepemi, jak szczenięta, żyją końskiém mięsem i w Ś. Trójcę nie wierzą! o jak ja się ich boję!
— A ja nie — odpowiedziała panna młoda, odrzucając włosy — bo pierwszego, coby do mnie śmiał przystąpić, pewniebym zadusiła.
Wszystkie zamilkły i wszystkie uwierzyły.
— Wzięliby nas i odesłali do seraju sułtana swojego, ci ohydni poganie — mówiła drużka — a choć cuda o nich prawią, niech nas Bóg wcielony od tych rozkoszy broni, a naprzód od ich wiary pogańskiéj, wedle któréj, jak ksiądz Makary powiada, kobiéty nie mają duszy.
— Nie mają duszy, panno Stanisławo — zawołała księżna — a czémżeby żyły! prawdziwie pogańska ślepota!
— I takim to ludziom możemy się dostać w ręce! — szeptały panny.
— Kto? my? — znowu odpowiedziała księżna — Alboż tu niéma zamku, dział i ludzi, alboż niéma wody w Ikwie i pasa u sukni, żeby się w ich oczach udusić.
— Ale ich tylu!
— Nas mało, ale z nami Bóg chrześcijan i walczyć będziem na swoich śmieciskach!
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/116
Ta strona została uwierzytelniona.