Na te słowa pełne zapału a tak niezwyczajne w ustach kobiety, wszedł książę wojewoda.
— Vivat heroina! — zawołał, całując ją w czoło — tak mówić, tak myśléć trzeba, a nigdy u nas Tatar nie będzie. Ale zresztą, moja panno, jeszcze oni zapewne daleko, bo to są tylko głuche wieści. My tymczasem myślmy o weselu. Jak utną z dział zamkowych na vivat, niech wówczas idą a przyjmiem ich dobrze, na rany Chrystusa!
Wistocie nie bardzo było czego się bać w Dubnie, bo na ówczesny sposób wojowania, ta warownia, któréj późniéj Chmielnicki próbować nawet nie chciał zdobycia — była dość mocna. Dokoła oblana wodą Ikwy, wielkiemi stawami otoczona, niezbyt wprawdzie wyniosła, ale dla murowanych a wysokich fos niedostępna, mogła się długo bronić wojsku, któreby jéj burzyć działami polowemi nie mogło. Trudno także było zapaśne zamczysko dastać głodem, a Tatarzy, którym śpiesznym był powrót, nigdy tego próbować nie mogli.
Tymczasem gdy w zamku rozprawiają o Tatarach; gdy się śnieżyste tumany rozrzedzają i dzień wyjaśniać zaczyna; gdy wysłani po język wyjeżdżają z miasta, strasząc po drodze mieszczan i żydów: w cerkwi zamkowéj stroją ołtarz do ślubu, a w zamku ucztę, która ma ślub poprzedzić, gotują.
Ach, gdzież się podziały te dawne gościnne biesiady, na których pan, sługa jego, koń i pies, jak zesłańcy od Boga przyjmowani byli, czém stało, co było! Dzisiejsi dawnych Słowian potomkowie przyjęli już obce obyczaje, handlarskie, nikczemne, skąpe i zimne — ale szkoda dawnych, bo dawne nie były europejskie, nie były tak wykwintne, a szczersze za to i poczciwsze. Dawniéj egoizm musiał się ukrywać i wstydzić, dziś się z siebie chlubi i wysoko wynosi. Lecz dajmy temu pokój.
Miarkujcie, jaka być mogła biesiada księcia wojewody, pana na Ostrogu, który miał dziesięć milionów rocznego dochodu, który za marszałka dworu trzymał jednego ze starszych wojewodów, płacąc mu siedemdziesiąt tysięcy złotych, żeby stał za jego krzesłem w dni uroczyste, którego orszak zwyczajny dwa tysiące doborowéj szlacheckiéj młodzieży składało.
W wielkiéj sali godowéj, po któréj ścianach rozwieszone były obrazy familijne i niektóre trofea wojenne, zastawiono długie stoły nakształt podkowy, okryte trzema wedle zwyczaju leżącemi na sobie obrusami szytemi, na których kurzyło się już pierwsze danie. W oddaleniu nieco połyskiwał niezmierną mocą sreber kredens za balustradą, przed którym stały stosy talerzy, półmisków, puharów i złocistych roztruchanów.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/117
Ta strona została uwierzytelniona.