— Idź do szabli i konia! — odpowiedziała i znikła.
Strwożony wyjrzał oknem. Na błoniu za lodami Ikwy, pod lasem, warczał i rozwijał się zagon niezliczony Tatarów, który złodziejską doliną blizko Dubna niepostrzeżony doszedłszy, nagle wpadł pod miasto pędząc przed sobą kozaków wysłanych po język. W oddaleniu rozeznać nie można było liczby, powiększonéj końmi luźnemi, które Tatarowie zwykli byli z sobą prowadzić dla odmiany — szarzał tylko ten tłum posuwając się coraz bliżéj.
Książę zbiegł na dziedzińce.
Tu siodłano konie, wyciągano działa, zwodzono mosty, lud z miasta i przedmieść cisnął się w bramy tłumnie, krzycząc i wiodąc z sobą bydło, konie, wozy. W monasterze świętego Krzyża bił dzwon na trwogę ponuro a śpiesznie — przestrach był nie do opisania.
Książę wojewoda zimny, nieporuszony stał na podwórcu i dawał rozkazy gładząc brodę. Niewielkie hufce gromadziły się kolejno w milczeniu; wszyscy służalcy przybyłych gości siadali na koń, gotowali oręż. Książę Sołomerecki milczący stanął przy nim i patrzał mu w oczy.
Tymczasem tłuszcz tatarska coraz się zbliżała pod zamek z krzykiem, a raczéj piskiem okropnym, nieregularnym tłumem postępując, opasywała warownię, zapuszczając się w opuszczone już prawie przez mieszkańców przedmieścia. Niektórzy murzowie z oddziałami podbiegali pod mury, które oczyma mierzyli, a strzały ich, jak posłańce boju, padały nawet na podwórzec zamkowy; inni potrząsając długie sznury przygotowane na jeńców, pokazywali je stojącym na zamku.
Tabor z wozów siadał na dolinie, rozbijano kilka lichych nad wozami namiotów. Wszystko to działo się z nieporównaną szybkością, ale mieszkańce zamku dość spokojnie na przygotowania patrzyli. Sposobiono kamienie, wodę wrzącą, nabijano działa, rozstawiano naokół straże, mocniejsze po bastyonach i bramach, a hufce tam, gdzie grubsze lody mogły dopomódz do wdarcia się na zamek Tatarom.
Z téj uczty weselnéj, wrzącéj wesołością, w jednę chwilę zrobiło się przygotowanie do boju smutne a przynajmniéj poważne i posępne. Panny i kobiety modliły się po oddalonych komnatach i w cerkwi — modliły się i łamiąc ręce płakały.
Gdy się to dzieje, a strzały Tatar coraz gęściéj jakby na urągowisko pod nogi oblężonym padają, wszyscy jeszcze wyraźniejszéj czekając zaczepki, stoją w milczeniu. Nagle ze wschodów bieży ktoś, w czarnéj sukni, na dziedziniec, wpada między stojących i woła:
— Tu strzały świszczą, a wy stoicie jeszcze?
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/119
Ta strona została uwierzytelniona.