ści z ceny, czeka z kupnem do wieczora. Wieczorem obraz jarmarku całkiem się odmienia.
Jak wszystko, co się kończy, jak bal, gdy świéce gasną, jak gra, gdy stolik odstawują, jak wszelki szał, gdy po nim tylko usta spalone zostaną, tak i jarmark smutny jest przy końcu. Niestety! wszystko się kończyć musi.
Tam pijani pokrwawieni trochę, lub tylko pobłoceni taczają się z babami, za ręce trzymając i śpiewając chrypliwie, powoli i cicho. Żydzi śpiesznie pakują resztę towarów, zmiérzch pada. W karczmie rozbite kieliszki i szklanki, pobluzgane stoły; błota pełno, pijacy śpią pod ławami. Na rynku drzémią przygasłe ogniska, walają się szczątki jadła, stare łapcie i szmaty, tam i owdzie krew zabitych baranów psy liżą spokojnie. Koło płotów znać po śladach woły, których już nie ma, kołki z nich powyrywane, gdzieniegdzie wytratowana ziemia, tam coś rozsypanego, tam rozlanego. Po drodze wozy różnie sprzężone końmi, wołami, wracają. Wszyscy weseli, bo wszyscy prawie pijani prócz żydów. Cygan z żoną i synową, czarny, zasmolony, odarty, któremu koszula przez kożuch z boku wygląda, gada jeszcze w kącie z chłopem, tajemnie i pocichu. Ten czapkę nową nasunąwszy na uszy, z fajką zagasłą w zębach, z krzesiwem w ręku, które z kalitki dobył, krzesze ogień po palcach i skrzesać nie może. Dwie cyganki z czarnemi włosami, a białemi zębami otaczają go ze dwóch stron i gładząc pod brodę starają się przekonać.
Wszystko się pakuje, wyjeżdża i śpieszy do domu, przed chatami mieszczan żegnają się z niemi ich krewni, powinowaci, kumy, swaty i znajomi, ze wsi sąsiednich, całują się i rozchodzą. Ta scena jest najczystsza i najczulsza ze wszystkich obrazów jarmarkowych.
— Dziękujem za wszystko — wołają odchodząc.
— Wybaczajcie — odpowiadają gospodarze.
— Dobrze wybaczyć najadłszy się! — Jest-to dosłowna forma dowcipnéj odpowiedzi, którą sto razy śmiechem naiwnym i prostym przyjmują i zawsze jak gdyby nową. Poczém gospodarze ukłony jeszcze z daleka przesyłając, wracają do chaty. A może ciekawi jesteście jak siedziba poleszuka zamożnego wygląda?
Podwórko otoczone jest chléwkami różnego kształtu i wielkości, błotniste, ścieżką wydeptaną przedzielone, prowadzącą do sieni, w których duży wieprz karmny poufale chodzi i mruczy, znając, że jest faworytem domu. Kilka kur sadowi się na belce do snu i trzepiocze układając skrzydła.
Przez wysoki próg wchodzi się do białéj izby, izby paradnéj, gdzie jest piec, na którego przodzie palą się skałki smolne, koło
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/142
Ta strona została uwierzytelniona.