na oknach annopolskiéj austeryi, dał kilka skrzyń szkła, żeby te głupstwa zniszczyć.
Uwagi nad literaturą szybową przerwał mi pan Antoni:
— Co będziemy jedli i w co się przebierzem na miejscu, tego nie wiem — rzekł śmiejąc się. Bo kuchnia nasza i tłomoki coś się opóźniają, a nawet szczerze mówiąc, nie wiem, jak przyjdą, bo się pokazuje, że nie wiedzą, w którą stronę pojechaliśmy.
— Jeść to mniejsza — zawołałem — ale ubrać się! to okropnie!
Trzeba wiedziéć, żeśmy jechali na imieniny, że ja byłem w strasznéj staréj kapocie ex-białéj i stroju tak podróżnym, jak tylko sobie wyobrazić można. Ta wiadomość zatruła mi jaja i herbatę; wzdychaliśmy oba z panem Antonim i ciągle niespokojnie wyglądali na ulicę. A bryki jak nie było, tak nie było. Wyjeżdżając, najęty wołyniec nie spytał, dokąd ma jechać, pojechał przed siebie i w prostocie ducha, mógł Bóg wié dokąd zajechać. Nie było go i nie było, a wieczór i noc tuż.
Staliśmy tak rozmyślając, gdy się w błocie powóz ukazał. Pan Antoni poznał w nim ekwipaż krewnego swojego.
— Gonić, gonić! — krzyknął. Ludwik Popiel, sławnego owego króla, co to go myszy zjadły, potomek i następca, poleciał bez czapki.
— Stój, stój! Konie płoszy, zastanawia, wpada do połowy w powóz.
— Pan Dominik?
— Nie.
— Jak to nie?
— A nie.
— Bardzo przepraszam.
— Bardpo dziękuję.
— Upadam do nóg.
Uśmieliśmy się z téj omyłki, chociaż płakać się nam doprawdy chciało, oczekując obłąkanéj bryki i tłomoków. Lecz nigdy dobry humor prędzéj nie przyjdzie, jak gdy może być niestosownym. Po długich rozmyślaniach, zostawiwszy rozkazy i ludzi, pojechaliśmy nocą, daléj.
Żeśmy nocą jechali i nic nie widzieli, nic téż wam o téj cząstce drogi nie powiem. Przejechałem ją, jak anglik Szwajcaryą, drzemiąc i nie patrząc. Pamiętam tylko, że były góry, ciemno bardzo, i że mi niezmiernie do serca przypadły dwa słupy białe jakiéjś karczmy, którą niestety! musieliśmy minąć. Spaliśmy tedy aż do przeznaczonych na nocleg Raśnik. W Raśnikach karczma zajęta. A tu noc, a tu chce się jeść i spać i odpoczywać — a tłomoków naszych niéma i niéma.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/172
Ta strona została uwierzytelniona.