Tu pan sędzia widząc, że mu już i do jego szkatułki się przypytują, gorzéj jeszcze przelękniony, co najprędzéj wybierać się i zaprzęgać kazał. Potém ubrawszy się w płaszcz, pożegnał się i pobiegł do powozu. Już siadł, gdy pan Antoni przypomniał sobie, że pojedzie na Międzyrzecz i przyszło mu na myśl, wsadzić do jego powozu Popiela, aby ten poszukał jeszcze w mieście obłąkanéj bryczki.
— Stój, panie sędzio! Stój! stój! — zawołał — ale stójże, panie sędzio!
Sędzia przestraszony jeszcze gorzéj, nie wiedział, co już myśléć i stanął.
— Bądź łaskaw, podwieź mego sługę do Międzyrzecza.
— Bardzo chętnie — odpowiedział pan sędzia — I co prędzéj, bojąc się zapewne nowych pretensyj, w konie! i uciekł galopem.
Nas tymczasem smutny los czekał, bez jadła, sukni, trzeba było czekać i czekać w karczmie nie wiedziéć dopóki. Pokładliśmy się na słomie i sztukowali dobrym humorem naszę biédę. Mieliśmy na pocieszenie daktyle i jakąś powieść Balzaka, oboje dobre na zakąskę, nie zaś na głód i niespokojność, z biédy musieliśmy je spożywać, dokładając ognia na kominek i paląc cygara, dopóki nam i one nie wyszły.
Wychodziliśmy ciągle na ganek upatrując bryki — nie było jéj. Jak w Barbe-bleue pytał jeden drugiego:
— Panie Antoni, czy widać tam co na drodze?
— Nic, tylko pył leci.
— Panie Józefie, czy nie jadą tam nasi?
— Nie, żyd tylko jedzie.
— Panie Antoni, co tam widzisz z ganku?
— Tuman kurzu.
— Otóż się zbliżają, zjeżdżają z góry, zakręcają.
— To stado bydła z rosy powraca.
I znowu następowały pytania i zawody.
Mieliśmy aż nadto czas przypatrzéć się pięknemu dosyć położeniu Raśnik, pałacykowi za wsią odnowionemu i otoczonemu murem.
W oddaleniu leży piękne książąt Czetwertyńskich miasteczko Horynhród. Naprzeciw zaś karczmy na górze widać mury i młyn wietrzny w Drohobużu Zawiszów, wokoło łęgi nadhoryńskie, góry i pola. Na chwilę przerwała nam nudy przykrém uczuciem, stara żebraczka Niemka, ze łzami w oczach, z ciężarem na plecach — stara — chora. Ona i jéj mąż szli pieszo, — koń im był zdechł. Ten widok prawdziwego nieszczęścia i nędzy nie dozwolił nam uskarżać się na zbłąkanie bryki, nudy nasze i głód, a nawet na to, żeśmy mogli imieniny w karczmie przesiedziéć.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/174
Ta strona została uwierzytelniona.