Nareszcie i król Popiel, i bryka, i suknie, i jadło przybyły niespodzianie z wielką naszą radością. J. K. Mość spotkał chłopa na drodze, wysiadł z pojazdu pana sędziego, ale jakby na dobitkę polecił jeszcze jemu, aby przejeżdżając przez Międzyrzecz, poszukał tam zostawionego człowieka i wysłał go do Raśnik. Czego pan sędzia — muszę mu oddać sprawiedliwość — dopełnił święcie.
Jadąc już daléj, oglądałem się na pałacyk raśnicki i na prześliczny widok, który się nam z za gór na horynhrodzki kościół i miasteczko odkrywał. Drzewa i mury bielejące z nich w dolinie, pagórki zarosłe wkoło, czyniły ten pejzaż zachwycającym. Kraj, który do Równego przebywaliśmy, bardzo piękny, górzysty, zasiany dębowemi gajami, ale ludność w proporcyą ziemi zdaje się być mała. Równe, śliczne miasteczko, kilka ma domków schludnych, dość piękny pałac nad wodą, który się dobrze od strony miasta wydaje, i arcypoważną cukiernię z bilardem, z łojowemi świecami, ze szkaradnemi obrazami na ścianach, z gitarą ad usum publicum. Dźwięku jéj nasłuchaliśmy się, gdyż brzęczała w drugiéj izbie przystępnéj poufałym gościom, — z dzieckiem razem, które pieścili politycznie, na kredyt żywiący się w cukierni. Kilku tych ichmościów ustąpiło nam po chwili, spojrzawszy poważnie na intruzów, a my, po czekoladzie rówieńskiéj, dążyliśmy na nocleg do Radochówki, do któréj już nocą przybyliśmy.
W karczmie dosyć brudnéj i woniejącéj jak zwyczajnie, bo karczmy jak kwiaty (przepraszam za porównanie) mają swój wrodzony i wyłączny zapach — prócz chłopów i żydów była jeszcze figura godna uwagi: żydziuk młody, morejne, który pił herbatę, nalewaną mu z garnka przez gospodynię, a do niéj lizał cukru kawałek, trzymając go w ręku.
Żaden pęzel nie wyda miny jego dumnéj, zarozumiałéj, głupiéj i próżnéj razem, ułożenia malowniczego szlafmycy, gracyi pięciu rozstawionych palców, skrzywienia ust, założenia nóg judaiczno-arystokratycznego, a wszystko było wyrachowane, żeby zadziwić i wzbudzić uszanowanie.
Skończył herbatę, i nie dolizawszy kawałka cukru, zostawił go bachurom na stole, okazując przez to, że nie był skąpy jak żyd. Tę ofiarę zrobił dla nas, inaczéj byłby go zjadł lub do kieszeni schował, lecz czegóż to się dla popisu nie uczyni!
Pozbywszy się morejny, wypędziwszy chłopów, układliśmy się spać, a pan Antoni już nawet dobrze chrapał, gdy tymczasem gotował się straszny spisek na naszę spokojność. Szczury i myszy z okolic, uwiadomione o przybyciu jednego z praprawnuków króla Popiela, osobiści rodu jego nieprzyjaciele, licznie rozesławszy
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/175
Ta strona została uwierzytelniona.