tem. Jeszcze się ten pisarz wahał w nadaniu stałéj formy swoim pismom, jak się to z jego piérwszych pokazuje romansów, już ci, co tylko czatowali na wzór do naśladowania, zoczyli wyłączny charakter pism jego, i wzięli się do roboty. Zdaje się, że ci naśladowcy, a raczéj prześladowcy Walter Scotta (traduttore traditore), dali mu poznać sami jego sposób pisania z naśladowań niezgrabnych i ustalili go w raz przyjętéj formie.
Gdyby nie było takich małp literackich, nie byłoby nigdy tego, co nazywamy szkołą; każdyby pisał i myślał tak, jak go natura usposobiła, właściwie sobie, lecz z ich pomocą formuje się zawsze przy każdéj jenialnéj głowie wielkie stado mniejszych główek skierowanych w tę stronę, w którą głowa typu się obraca. Są jednak tak szczęśliwi, zupełnie ekscentryczni pisarze, którzy nie dają się naśladować. Taki jest Rychter u Niemców, może jeden tylko; nie wiem, czy o naśladowaniu go pomyślał kto nawet. Hofmann, dziwaczny jak Rychter, nie był tak szczęśliwy, bo prościejszy.
W literaturze, dzieła małp dają się poznać po tém, że nie mają żadnej cechy właściwéj, każdy tom jest odbiciem jakiegoś innego, wybranego stosownie do czasu, w którym piszą — i książki, jaką świeżo czytali. Mimo tego jest między dziełami ich jakieś familijne podobieństwo.
Do téj-że klasy dadzą się policzyć ludzie, którzy we wszystkiém drobne zwyczaje i błędy, a nawet śmieszności wielkich ludzi naśladują. Ci noszą tabakę w kieszeni, jak Fryderyk, król pruski, i obcierają krzesła jak Napoleon i jedzą obiad, chodzą jak on, jak on noszą szarą kapotę, zakładają ręce, nigdy na ból głowy się nie skarżą i t. p. co jawnie pokazuje, że niebo do ziemi podobniejsze, niż oni do niego.
Raczcie uważać, że skutkiem roztargnienia zwykłego ludziom uczonym i poetom, którzy w innym świecie żyją, — wszyscy mający pretensye do literatury chwalą się lub narzekają, że są roztargnieni i nieprzytomni.
O! cielęta!
1839.