że się zawsze przed nieukami z nauką i niezrozumiałemi dla nich rzeczami odzywa. Jest to albowiem cechą ludzi, usiłujących paradować jakąś odrobiną, że występują przed takich tylko sędziów, których się nie boją i wówczas dokazują. Prawdziwie uczony nie skompromituje siebie i nie sprofanuje nauki, rzucając ją w oczy prostakom, bo wie przysłowie łacińskie (którego nie powiem).
Półuczony ma chwile zamyślenia, ma kaprysy, lubi, aby go zwano oryginalnym, i sądzi się być judex natus sztuk pięknych, wyrocznią w rzeczach smaku. Ma to niby za przymiot wrodzony; to téż z nieporównaném zuchwalstwem będzie sądził obrazy, posągi, budowy, zawsze jednak oglądając się, aby tego w oczach prawdziwego znawcy nie uczynić. Jeśli wszakże zdarzy mu się (co rzadko bywa) trafić nieszczęściem na znawcę, który go refutować zacznie, półuczony śmiało go zakrzyczy i zagada, za oczy wyśmieje broniąc siebie (choć o sobie wątpi), a zapobiegając, aby to nie zostawiło złego wrażenia i nie złamało uroku jego wysokiéj mądrości, w którą tak wierzą poczciwi sąsiedzi.
Daléj starzejąc się półuczony, coraz gorzéj tępieje, schodzi on z roli organisty-nieuka, na rolę pozytywka, który tylko to powtarzać umié, co w niego przed laty włożono. W jego towarzystwie usłyszysz zawsze też same powieści, też same sądy, mowę o tych samych dziełach; nie czytając nowych i nie czytawszy wiele, nasz półuczony ma w pamięci kilku wybranych pisarzy, których cytuje wszędzie i zawsze i do wszystkiego. W końcu staje się to tak nudném jak jednostajne klapotanie kół młyńskich, a jednak dobroduszni sąsiedzi powiadają:
— Co to za uczony człowiek! co za szkoda, że starzeje!
A inni:
— Tęga to głowa, szkoda, że nie pisał!
Każdy to uważał, że podobni ludzie stają w literaturze na jakimś punkcie, z którego daléj nie chcą, czy nie mogą się ruszyć. Jest-to tak właśnie jak podróżny, co nic doszedłszy wierzchołka góry, siada, ogląda się i wytłomaczy sobie, że już z wysokości nicby więcéj i lepiéj nie widział. Półuczony staje także, czy to na punkcie nauk szkolnych, czy to na chwili, w któréj ostatni jego abonament się skończył, i z tego miejsca już się ani rusza, resztę późniejszéj literatury mając za fatałaszki, jak zegar, co zawsze jednę bije godzinę, on zawsze jedno powtarza. Nie może się inaczéj przed sobą i przed ludźmi tłómaczyć tylko wzgardą dla reszty, to téż co przechodzi granice jego uczoności, jest dla niego rzeczą niewartą nauki! Najgrubsza niewiadomość już go daléj nie wstydzi; gardzi i pluje na to, czego nie zna, żeby nie był obowiązany uczyć się i poznawać.
Dnia 20 września 1839. Omelno.