Żebracy stanowili w Polsce jak wszędzie osobną klasę, obyczajami, zajęciem, fizyognomią od innych różną. Poznanie ich nie może być obojętném dla historyi obyczajów. Oni niejako pośredniczyli między ludem a duchowieństwem, jeszcze zaś bardziéj między ludem a klechą. Od klechy do dzwonnika, od dzwonnika do dziada u kruchty, nieznaczne tylko było przejście. Z jednéj strony dziad opierał się o lud, z którego wyszedł, z drugiéj o kościół i sług kościelnych, do których się liczył, żyjąc z modlitwy i jałmużny. Żebracy stanowili ostatni szczebel sług kościelnych: byli ludu lekarzami, doradcami, swatami, od kolebki do mogiły, dziad i baba potrzebni byli dla chłopka. Baba przyjmowała dziecię, baba obmywała starca, gdy umarł, kładła go w trumnie i śpiewała nad nim wigilie. Cokolwiek więcéj mając oświaty, a udając wielką naukę, wygrywali przed ludem, gotowym wierzyć we wszystko, co dawało polepszenia nadzieję.
Różne były przemysły żebraków, różne przez nich używane sposoby wciśnienia się do domów, przypochlebienia się lub wzbudzenia litości. Tym, którzy nie wierzyli w czary i leki, obiecywali modlitwę, posługiwali niepotrzebującym usługi, wołali o litość zmyślając sobie rany, choroby, boleści, kalectwo. Najpospolitsze choroby żebraków bywały: Boża kaźń, obłąkanie, niemota, głuchota, ślepota, wrzody, rany umyślnie przykładaniem jaskieru zrobione, choroba św. Walentego, zwana pospolicie Walantym.
Strój dziada był rozmaity, najpospoliciéj jak najnędzniejszy łachchman go okrywał, płaszcz łatany, umyślnie odarty. Dodatkiem do niego były szczudła, biesagi czyli sakwy, kalwica, pudło zgięte noszone na plecach; odkryte i poranione nogi, obnażone piersi, potargane włosy, twarz dziko wykrzywiona, głowa związana lada szmatą dziurawą, kij w ręku.
Inni, pielgrzymów udawający lub istotnie pielgrzymujący z Polski do Rzymu, wcale się inaczéj odziewali. Stanowili oni arystokracyą dziadowską. Nie wychodzili inaczéj z kraju jak z listem od rady