a suchy, czasem świszczący, czasem kaszlem przerywany głosek nie próżnował nigdy.
Skoro ujrzał poetę, zsiadł z konia, którego oddał słudze, i pośpieszył, odkrywszy głowę.
— Służby moje powolne — rzekł.
— Witajcie — odpowiedział Jan zimno. — Jakże zdrowie WMości?
— Zawsze dobrze, — rzekł Petryłło, śmiejąc się i zacierając ręce. — Chorobę, kiedy przyjdzie, szablą odpędzam, nie dam się już pewnie śmierci w łóżku, kiedym się jéj nie dał na wojence.
— Ej, wié ona, gdzie was bezbronnego przydybie! — rzekł Kochanowski, uśmiechając się.
— O! a gdzież to?
— Przy kolankach jakiéjś gładkiéj miłośnicy, gdy o wszystkiém zapomnicie; pewnie was tam najdzie, jeżeli się nie ustatkujecie!
Szli, tak gwarząc, ku domowi.
— Zawszeć to — rzekł Kochanowski — tak zapalczywy gaszek, mimo wieku.
— Co tam o wieku prawicie! — syknął Petryłło opryskliwie — Bierz licho księdza, co mi lata zapisał, kiedym zdrów jak ryba, a drugiego młokosa przeskoczę.
— Tego się prędko pozbędę — rzekł w duchu poeta; — pojedzie on daléj, bo nie ma u mnie do kogo koperczaków stroić; — żona nie młoda, a dzieci nadto młode jeszcze.
Ledwie weszli na próg domu, skrzypią znowu wrota dziedzińca; odwrócił się smutno gospodarz, spojrzy — drugi towarzysz przybywa, już wjeżdża i toczy koniem w podwórcu.
Ten drugi był to mężczyzna młody, smukły, chudy, opalony, ubrany niepocześnie, na koniu prosto osiodłanym, w opończy ciemnéj, z nahajką w ręku — pędził czwałem do ganku.
— Hola, ho! stójcie — rzekł — poczekajcie! i ja przybywam!
— Widzę to — pomyślił w duchu poeta, — ale Bóg widzi, że mnie to nie wiele raduje. — Odwrócił się jednak cierpliwy uprzejmie i powitał przybywającego Wojtka, znanego naokół gadułę.
— Teraz to już niechybnie przepadł mój wieczór — rzekł do siebie z rezygnacyą poeta. — Wojtek do jutra będzie gadał, kiedy raz język rozpuści. Dobrze mówił pan Padniewski, niéma, jak cisza klasztoru; niéma, jak odosobnienie!
— Co mam wam powiedziéć! co mam wam powiedziéć! — przerwał Wojtek zaraz zsiadając. — Ciekawości! mirabilia! stupenda!
— Chodźmyż słuchać, proszę do domu!
Stali w progu.
— Ej, po co nam do domu, taki piękny wieczór, ot, lepiéj pój-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/206
Ta strona została uwierzytelniona.