miłościom długo powtarzać nie będę; to pewna, że gdy ich zawiedli wedle zwyczaju do łożnicy, a wszyscy precz odeszli, mąż uściskać chciał żonę, ona zaś dobywszy noża, uderzyła go nim tak silnie w piersi, iż ciężką ranę zadała wołając: — Masz włości i zamki, a mnie nie tykaj, żeniłeś się z wianem, nie ze mną.
Nie długo jakoś żyła z mężem Dorota i owdowiała rychło. Było gadanie, jakoby go, udawszy zgodę, struła w winnéj polewce, ale nikt tak szkaradnéj zbrodni nie wierzył. Tu zasię swobodniejsza a prawie już woli swéj pani, jęła sobie sowicie płacić za to, co ucierpiała. Na zamku jeno tylko uczty, biesiady, tańce, maszkary i swawole trwały od wieczora do świtu; młodzież się cisnęła ku wdowie bogatéj i cudnéj urody — ona pomiatała wszystkiemi. Dwóch nareszcie, którzy się w niéj zapamiętale rozmiłowali, postanowili dojść, czemuby tak dla wszystkich obojętną była. — Nie może to być, — mówili sobie — aby ku całéj płci naszéj jednaką była, musi kogoś lubować, ale się z tém tai. I poczęli ją śledzić bacznie, aż z wielkim trudem strawiwszy niemało czasu doszli, iż w nocy tylnemi wschody do sypialni wchodził ktoś urodziwy, a nad rankiem go aż służebna poufała wypuszczała. I poczęli pilnować, aby go schwytać, a pomścić się, bo ją wielce miłowali, że aż głowy potracili. Jednéj tedy nocy stanęli na czatach, i widzieli go, jako wchodził, a nad rankiem za powracającym dybiąc, ujrzeli wciskającego się po cichu do komnaty sług. Nie chcieli rozruchu czynić we dworze, a myśleli tylko, coby uczynić nazajutrz, aby go poznać we dnie, gdyż pewni byli, iż nie kto inny był, tylko jeden z dworzan pani Doroty. I następnéj nocy na wschodach wbili kilkoro końców włóczni i ostrych gwoździ tak, iż wracający skaleczył nogę, a kulejąc mocno, zaciągnął się, gdzie i wprzódy. Śledzili tedy rano, którego będzie brakło, ale żadnego z dworzan nie brakowało. I uczynili potém nową zasadzkę, aby go pojmać, ale się nie ukazał już więcéj. Odjechali tedy z zamku pani Doroty, wielce gniewni na nią, roznosząc po świecie, jako owa wzgardliwa niewiasta, która tylu zacnych od siebie odepchnęła, z jednym mizernym pacholikiem sromotnie żyje. A gdy się ona wieść rozeszła, doniesiono ją do uszu stryjów pani Doroty, zawzięli się na nią srodze i nasadziwszy szpiegi, badali, chcąc dojść, z kim żyła; ale napróżno. Trwało to tak lat kilka. Aż w końcu przekupiona dziewka służebna odkryła, iż ulubieńcom owym był jeden młody dworzanin, który się zwał — Zaklika.
— Zaklika! — krzyknął Polak zrywając się z pościeli. — Co? jak? powtórz, stary!
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/231
Ta strona została uwierzytelniona.