Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/232

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zakliką zowie go tradycya — odpowiedział staruszek i ciągnął daléj spokojnie: — Jak skoro upewnili się stryjowie o tém, schwytali onego nieszczęśliwego i wsadzili go w głęboki loch, zakuwszy w kajdany. Sądzili może, iż tém panią Dorotę upokorzą, ale ona nie dała znaku żadnego po sobie; a nie wiedziéć jak Zaklika umknął z lochu w pół roku i wrócił na dwór jéj. Tu już strzegł się lepiéj niż wprzód, że go wziąć nie potrafili. A pani Dorota, czy to z litości, że dla niéj srogą niewolę przecierpiał, czy z przyrodzonego afektu, już cała mu się, wobec wszystkich, nie sromając i nie kryjąc, oddała. Z ubogiego szlachetki Zaklika zmienił się prawie w pana, dano mu dwór, konie, sług, pieniądze — co zażądał. Mówią, że potajemnie ślub wzięli. Stryjowie gorzéj się jeszcze rozjedli na swoję synowicę; a gdy raz Zaklika z łowów powracał, napadli go w lesie i zabili. Na tém nie koniec, pani Dorota jakby się zawzięła przeciw nim, dobrała sobie z dworzan drugiego miłośnika, z którym żyjąc nie taiła się wcale, owszem, jakby sobie z tego chluby szukała. Zabić kazali stryjowie i tego; nastąpił trzeci, który się nie uląkł poprzedników swoich. Z tym, w kilka miesięcy, także nie wiedziéć co się stało. Dorota naówczas jakby w rozpaczy rozpasała się na najsromotniejszą rozpustę, o jakiéj strach pomyśléć, a poczciwemi usty rozpowiadać jéj się nie godzi. Tymczasem stryjowie i inni krewni złożyli radę tajemną, jakby zapobiedz takowemu życiu, które ich poczciwe imię i sławę przodków kalało. Różne różnych były zdania. Jedni ją zabić, drudzy otruć, inni zamknąć do lochu radzili; aż najstarszy wniósł, aby postawić wieżę nad drogą i w niéj ją zamknąć, a ludziom przez to pokazać, iż jedynéj sromocie swego rodu i zakale imienia nie przebaczyli Tęczyńcy, a srodze ją ukarali. Przyjęto radę, spędzono ludzi i w dni kilka tajemnie pobudowano wieżę. Zaledwie ukończona została, stryjowie wpadli na zamek pani Doroty, porwali ją i uwieźli i osadzili w onéj wieży, w któréj téż rychło umarła; a przez wielką zemstę, ciała jéj nawet nie pogrzebiono, które mizernie w zamurowanéj izbie porzucono. Póki żyła Dorota, mówią, że czy z wyuzdanéj rozpusty, czy dla złości przeciw stryjom swym, siedząc w oknie, wabiła do siebie podróżnych, a nawet chłopów i żebraków, wołając ich jako prawa nierządnica, a zowiąc się po nazwisku swojém w głos. Wielki to był wstyd dla panów Tęczyńskich ale srodze się téż zań mścili.
— I koniec? — spytał staruszka Świdło.
— Nie koniec jeszcze — odpowiezial klecha. — Taka to była w niéj uparta niewieścia natura, że po śmierci wraca do onéj wieży i w niéj hula, śpiewa, bankietuje, a trafi się li w nocy podróżny, to go ku sobie wabi, jako przedtém. Mówią, że