I jak nie miał pragnąć chciwie wszystkiego, gdy od kolebki ustami nie tknął żadnéj rozkoszy życia, ni razu się nie odczarował posiadaniem, nasyceniem. Sierota, dziecińswo spędził na łasce ludzi, co pokazują go dumnie jak świadectwo miłosierdzia nad biednemi, nie wiele się o niego troszczyli, częściéj goryczą niż pociechą karmiąc, częściéj wyrzutem niż nadzieją. Tak przy kuchniach zgłodniałym psom rzucają kość i bijąc je, kiedy się zbliżą połasić, kiedy o pogłaskanie poproszą. Dobroczyńcy jego za chleb ze wzgardą wyrzucony sierocie, bolesném cierpieniem płacić sobie kazali, posługi upokarzającemi, łzami, za które karano srodze. Licho okrywszy ciało, dawszy mu strawę z okruchów swego stołu, nic pomyśleli o duszy. Na co go uczyć? — mówili, — ubogi, niech pracuje, niech nie wychodzi ze swego stanu. Jak gdyby ubogi powinien pokornie nawet ze swym rozumem ustępować przed bogatym! Jak gdyby nauka, oświecenie, były tylko w ręku możnych użyteczne, a ręku ubogich mieczem szalonego!
Tak on wzrósł na śmieciskach, na wzgardzie — aż jedząc chleb spleśniały ze łzami, otwarły mu się bramy raju nadziei, obudziła się żądza nauki, żądza wywyższenia, wyjścia z otchłani, na biały świat szczęśliwych ludzi.
I począł pracować. Przejście z dzieciństwa do młodości ciężkie mu było, jeszcze dzieckiem zaczął pracować ciężko, jedną pracą na życie, na chleb, drugą na przyszłość.
Tak z utrapionego dzieciństwa przeszedł do złotéj młodości, złotéj obietnicami a ciężkiej jak kajdany. Ale za nią, przed nim, były tak piękne krainy!
Adam, kiedym go poznał, wstąpił był już w swą młodość, skończył szkoły i z tłomoczkiem na plecach, kijem w ręku, w wytartéj sukni i kilką książkami pod pachą, przyszedł na uniwersytet sam jeden, nie mając nikogo znajomego, żadnéj opieki, żywéj duszy, coby się nim zajęła. Pierwszą noc w Wilnie przespał u wrót kościelnych, sparty na kiju. Nazajutrz pierwszego młodego nazwawszy bratem, spytał, o co mu było potrzeba, i już miał na prawdę brata. Wszyscy wówczas współ-uczniowie braćmi sobie byli, a ubogiemu każdy wyciągał serce na ręku. Było to braterstwo jednych losów, jednych uczuć, jednéj młodości.
— Nie masz znajomych, kwatery? — spytał Adama współuczeń.
— Nic, nic, ani nawet pieniędzy — odpowiedział spokojnie i bez wstydu Adam — przyszedłem pieszo, a w drodze żyłem chlebem, wodą i nadzieją.
Podali sobie ręce, ścisnęli, westchnęli i poszli. Adam miał już przyjaciela i doradcę, znajomego, kwaterę i stół, którym się z nim współuczeń z serca podzielił, potém znaleziono mu obowiązek, jak
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/242
Ta strona została uwierzytelniona.