Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/257

Ta strona została uwierzytelniona.

rabina, ale za tą uczonością, z pozwoleniem jegomości, to tak zgłupiał, że sobie nosa nie umiał utrzéć i gadać zapomniał. A wszystko czytał w Gamurze i w Misznie i kiwał głową. Jadł tak mało, że za małe dziecko nie zjadł; a złe duchy tak go męczyli, dla jego wielkiéj nauki, że w nocy za próg karczmy nie mógł przestąpić, bo go zaraz chwytali. I raz byli zanieśli aż w staw pod młynek, co go ledwie wydobyli stamtąd nad rankiem wynalazłszy. Co to gadać o jego rozumie, kiedy starszy rabin z Brześcia przyjeżdżał do niego, i jak się z nim zamknęli nad książkami, to siedzieli dwie nocy i dwa dni, a kiedy wszedł mój starszy brat, to znalazł ich śpiących na książkach; bo z pracy byli posnęli.
I że mój ojciec był taki mądry, to ón nic téż nie robił, tylko czytał a kiwał się za stołem; a moja matka to i arendę brała i gospodarowała i handlowała, i pieniądze chowała i nam szpektorów przyjmowała, aż wyrósł mój starszy brat Dawid. Nas było z łaski bożéj dosyć, pięciu braci i trzy siostry. Siostry powychodzili za mąż, jedna do Berdyczowa, druga aż do Brodów za bogatego kupca, trzecia taki za tutejszego żyda. A były bogate, wzięły po trzysta rubli posagu.
Jak ja zaczął chodzić, a był szpektor do starszych, to mnie zaczęli potrosze uczyć. Nu, prawda, że dobrze uczył, ale bił po głowie mocno. A wszystkiego trzeba było uczyć się nabożeństwa, choć z książki, na pamięć, bo my liter nie znali, a już czytać musieli. Już tego nie zapomnę nigdy, jak bywało siedzi nas trzech bachurów za stołem w alkiérzu, jeden na kuferku, drugi na stołku, trzeci na beczce wywróconéj i drzemy się, a krzyczym, kto kogo zagłuszy. Szpektor sobie, my sobie, jeden od drugiego głośniéj, to taki gwar w izbie, jakby w niedzielę, kiedy się parobcy pobiją.
Póki był ja u szpektora, to ja nic nie robił. Nu, czasem siana rzucił dla gościnnych koni, wydał owsa, oberwał po grzbiecie od matki, od furmanów, ale to było tak jak nic, zabawka. Dopiero jam wyszedł na człowieka, jak mnie szpektor puścił, kiedy ja już wszystkie nabożeńswo umiał, a matka dała dziesięć rublów na handel.
— Zaczynałeś handlować a nie byłeś żonaty? — spytał August.
— Nie byłem jeszcze — odpowiedział. Moja matka była bardzo rozumna kobieta, ona wszystko robiła najmędrzéj. Ona i mnie mówiła — tobie, Hersz, czas ożenić się, ale poczekaj, niech się drudzy głupi żenią, ty handluj, a ja tobie bogatą żonę napatrzę — A żona nie uciecze. To ja i handlował. A jak dostałem dziesięć całkowych, naprzód zacząłem myśléć, co ja zrobię z niemi; taki mnie strach brał, żeby ja ich nie stracił, — myślał ja kupić