Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/262

Ta strona została uwierzytelniona.

cić tyle pieniędzy, to nie żart! Ledwie wyzdrowiałem, ja znowu do pana. Niéma sposobu, jak zaczął ja tam przecie odgrażać się i piszczéć i krzyczéć, tak komisarz powiada:
— Tu niéma rady; daj mnie co, ustąp, a ja się postaram, że tobie pieniądze będą oddane.
— Wszystkie?
— O! nie, musisz ustąpić — albo nic nie weźmiesz. Targ w targ straciłem na tym jasnym panu, tysiąc złotych; ale jak ón potém się ożenił, choć ja zakwitowałem, to póty płakałem, aż mnie choć w części musiał nagrodzić. Nu — ale ja drugi raz nie kupowałem tak u lada kogo i dobrze rozpytywał się u ludzi.
Mnie się jeszcze przytrafiło wówczas bardzo wielkie drugie nieszczęście.
Żona mnie umarła — a cóż robić? Ja się niedługo drugi raz ożenił i znowu handlował. Moi bracia porozchodzili się po świecie za handlami, także po arendach, a jak ojciec umarł, wziąłem arendę u jasnego grafa** — Matka była już stara i oddała mnie wszystko — ja wówczas nazywał się bogatym i był bogaty, u mnie nieraz graf pieniędzy pożyczał, i zacząłem handel wołami. Napróżno mnie matka odradzała, byłem taki śmiały, że niczego się nie lękałem, choć wówczas gadali o pomorku, nawet i ja gadałem, żeby drugich odstręczyć od kupna.
Jak pierwszy raz szedłem z wołami do Włodawy, spotkali mnie warszawscy kupcy w pół drogi, dawali po rublu na wole zarobku. Ja myślałem — to mało i nie zachciałem.
Przyszedłszy na granicę, aż strach co tam wołów zastałem a były i tłuściejsze i górniejsze od moich. Nu co robić, a tu kupcy nie dają tylko po pół rubla zarobku, a siano drogie i zaczynają gadać, że w Królestwie jeszcze droższe, a woły tanie. Mnie się żal zrobiło tracić, idę do Warszawy.
Wpół drogi dawali mnie za woły znowu zarobku po całkowym, mnie się zrobiło ochotniéj i szedłem daléj.
Nu, co jasny pan powié, zarobiłem bardzo piękny grosz, tylko wielka biéda, że tam każdy rzeźnik osobno bierze i osobno płaci za woły, a chcąc razem pieniędzy, procent trzeba ustąpić.
Pierwszy to ja raz wówczas byłem w Warszawie, strach, jakie miasto! Co to nasze miasta, śmiech przeciw niego! a jakie tam kupcy bogate! Jasny pan to wié, niéma co gadać.
— I cóż? — spytał August żyda, — całeż twoje życie takie było, handel tylko i handel?
— A! niechaj-no pan daléj posłucha.
— Przyznam ci się, żeś już dość moję ciekawość zaspokoił.