bał się przyszłości, a nie umiał jéj zapobiedz i wyrwać się zakochanéj żydówce. Ją także dni kilka niesłychanie zmieniło, rozwaga weszła do głowy, a nauki duchownego skutkowały tak, że przysięgła nie dać się do siebie zbliżyć Janowi, póki ją z nim ślub nie połączy. Cóż powiecie na to? Ten upór, to stałe postanowienie jéj, zamiast odstręczyć, przywiązało jątrząc namiętnego człowieka. Chciał koniecznie dogodzić żądzy, nie mógł; napróżno ją łudził słowy, pieścił, przymilał się, prosił, stała w postanowieniu żydówka odpychała go, a stawiąc księdza między sobą a nim, zbijała go zupełnie z drogi.
Pan Jan przyszedł do tego stopnia rozjątrzenia i namiętnéj żądzy, iż w duchu już myślał się ożenić, chociaż sam tego jeszcze głośno przed sobą nie wyznawał.
Dzięki sługom, żydzi dowiedzieli się o dniu, w którym pan Jan z dwoma ludźmi wyjechał do blizkiego miasteczka i w niém miał nocować. Spisek już dojrzał, postanowili téj nocy wykraść Herszowę. Hersz sam, dwóch jego braci, i kilku innych, zgromadzili się w niedalekiéj karczmie, czekając zmierzchu. Z przebiegłością żydowską przygotowali się do wykradzenia. Trzy razem bryki podjechać miały pod wieś i każda w inną stronę cwałem leciéć, uwożąc żydówki, które bronić się i szarpać powinny były. Przeznaczona dla Herszowéj buda ogromna, zapięta na wszystkie strony, zawalona próżnemi pakami, miała ją dowieść tylko do traktu i traktem powoli noga za nogą się ciągnąć.
Nadeszła noc — żydzi pocichu podkradli się pod oficyny, dwóch ich stanęło pode drzwiami, dwóch pod oknem — czekali, aż światło zagaśnie. Około północy wyszedł ktoś z izby, to był stary duchowny, co ją do chrztu przysposabiał, puścili go żydzi poznawszy. Po jego wyjścin zaryglowała się Herszowa i światło zagasiła. Natychmiast poczęto okiennice pocichu odpiłowywać, aby przebudzona krzykiem nie zwabiła ludzi. Odjęta okiennica, nagle wybite okno, wskoczyli żydzi i nim rozespana żydówka miała czas zawołać o pomoc, zabito jéj chustką gębę, porwano, rzucono w brykę, konie zacięto, trzy razem bryki ruszyły na trzy trakty i zniknęły śród nocy.
Pan Jan nie wiem czemu i dla czego nie nocował w miasteczku, rozpuściwszy swoje cztery chude szkapy, które latały jak szalone, galopował do domu; dzwoniąc i brzęcząc kółkami i dzwonkami chomątów. Stanął u oficyn, zastukał — cisza. Zaszedł od ogrodu, aby zajrzéć wewnątrz sercem okiennicy. Lecz potknął się o nią leżącą na ziemi, okno znalazł otwarte, wszedł do izby, widoczne były ślady gwałtownego porwania. Zawołał o światło na ludzi, i dobitniéj jeszcze przekonał się ze śladów, iż dwóch jakichś ludzi żydówkę
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/267
Ta strona została uwierzytelniona.