pochwyciło. Wnet przypasał szablę, wziął pistolety i niedając czasu rozmysłom, któreby go niechybnie tchórzem zrobiły, rozkazał zaprządz drugą czwórkę, a dopadłszy śladu na drodze, ruszył co konie wyskoczyć mogły w pogoń. Trafem szczególnym, nie pojechał na żadną z dróg, któremi popędzili żydzi umyślnie wysłani, na stropienie go i zbicie, ale trafił na ślad bryki, która ku traktowi ruszyła. Już się na brzask miało, gdy kozak ujrzał wlokącą się po piasku gościńcem brykę, któréj śladu się trzymali. Natychmiast obskoczyli ją. Pan Jan z pistoletem przyskoczył do furmana, furman rzucił lice i uciekł w las, dwóch żydów także zerwało się i nie czekając dłużéj, zemknęli.
Kozak, furman i pan, rozdarli płócienne nakrycie bryki, ale w niéj znaleźli tylko kontrabandę, pospolicie zwaną pekele. Wcale nie tego potrzeba było panu Janowi, ruszył więc rzucając ją, i daléj w pogoń; lecz dzień cały gonił napróżno i noc go napadła, gdy przeprzężonemi na poczcie świeżemi końmi, dostawszy języka o żydówce, którą wysadzano gdzieś tajemniczo z bryki do karczmy, pojechał daléj.
Ściemniło się zupełnie, a noc była chmurna, jak mówią po prostu, choć oczy wykól. I można było nie tylko wykłóć oczy, ale zabić się, tak przeraźliwie było ciemno i wiater dął zimnny, wilgotny, przeszywający. Jednakże nasz zapamiętały rycerz nie ochłódł, nie ostygł i nie wrócił się. W ciągłym zapale się utrzymując leciał a leciał. Nagle, o północy może, posłyszał przed sobą: — Wiu! wiu! na furmańskie — i ujrzał bielejącą brykę krakowską i sunącą się powoli piaskiem. Podbiegł ku niéj. Bryka ruszyła prędzéj, on za nią. — Stój! — Nie stają, a zacinają koni. Pędzi, aby ją przegonić, rozpoczynają się wyścigi, ale konie furmańskie do nich nie zwykle, piasek po kłódki, a pocztowe wysilają się. — Wkrótce równa się pan Jan z bryką, wyskakuje i chwyta zuchwale za uzdę konia, pociągniony z nim, strzela i bryka się zatrzymuje. Kozak wpada na woźnicę. — Żyd jeden wymyka się w las, drugi unosząc na ręku coś białego, za nim się ciągnie, postrzeżony, wstrzymany, i obalony, rzuca ciężar. Zbliża się ku niemu pan Jan; ale nic dojrzéć nie może.
Jest to ciało bobiéty — ale nieruchome, jak nieżywe. Usta obwinięte chustkami. To ona! Żydzi pouciekali — trzeźwi ją, przenosi na swoję bryczkę i uwozi odzyskaną.
Hersz szczęśliwie uciekł do lasu i nazajutrz jakgdyby nigdy nie jeździł nigdzie, spokojnie siedział w karczmie, modląc się na biblii. Herszowa została wielmożną jejmość panią Chwalczewską; bardzo przyjemna kobiecina, powiadają sąsiedzi; szkoda tylko, że dla niéj, wszelkich stosunków zaparłszy się nowy mąż, w końcu
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/268
Ta strona została uwierzytelniona.