Żydzi znużeni całonocną niespokojnością, pokładli się na ziemi i poczęli usypiać, chłopi spętawszy konie, posiadali u ognia i zabrali się do gotowania obiadu. Tymczasem deszczyk pruszył gęsty, dąbrowa szumiała i zdaleka tylko dochodziły podróżnych głosy przejeżdżających traktem pocztowych powozów i bryk kupieckich.
Posiliwszy się, chłopi także widząc, że konie na bujnéj trawie spokojnie się pasą, pokładli się spocząć — nakrywszy od deszczu siermięgami. Nagle, zbudził ich i żydów, dosyć głośny śmiech i wykrzyk.
— A nu! na nogi!
Wszyscy się przestraszeni porwali.
Jakiś jegomość w płaszczu z futrzanym kołnierzem, w czapce z czerwoną obwódką (co było znakiem najfatalniejszym) z cybuchem krótkim w ręku, z szablą w drugiéj, stał koło bryk, poglądając na nie okiem wprawnego znawcy. Oblicze tego jegomości zwiastowało dowodnie, że to był asesor, który aż w głąb lasu wziąwszy ślad za poimką się wybrał.
Na ten głos: A nu na nogi! żydzi naprzód pomyśleli uciekać, ale widząc samego pana asesora, wstrzymali się i mrugnęli na chłopów. Ci dorozumieli się, o co chodzi, i pobiegli za końmi.
— Nie myślcie darmo uciekać — zawołał śmiejąc się jeszcze raźniéj urzędnik, — bo tu są ludzie moi niedaleko i czekają tylko znaku, to pochwycą was i pekele wasze pobiorą razem, a nim słońce zajdzie, będziecie pod dobrym kluczem w turmie.
— Pekele! pekele! — zawołał żyd jeden odważniejszy. — Albo my to wieziemy pekele, albo co? My jedziemy po obywatelach z towarami.
— Anu! a tak — dodał drugi
— A waść co za jedny? — dodał żyd pierwszy.
— Zaprzęgaj konie! — krzyczał Hersz.
— Ja moi kochani żysiowie — rzekł cierpliwie asesor — jestem wiecie kto, bo mnie znacie i ja was znam. Wy zaś wieziecie kotrabandę ze Lwowa, wczoraj przekradliście się nocą przez granicę, brykę waszę próżną złapali, nocowaliście w stodole u chłopa za Boremlem, najęliście konie. — Wszystko wiem. — A nie myślcie uciekać, bo moi ludzie blizko. Tylko nie chciałem ich tu prowadzić, myśląc że z wami po ludzku się ułożę i puszczę was, ale kiedy myślicie mi tu...
Nie kończąc odwrócił się, żyd przyskoczył.
— Jegomość, nu! nu! dajcie pokój — pogadajmy!
— Ot tak, i będzie zgoda!
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/274
Ta strona została uwierzytelniona.