— Słyszałem wistocie.
— A więc o mojém jedném poselstwie do marszałkowéj koronnej. Raz tedy król, jak nas zwykle posyłał, kazał mi pójść do synowicy swéj, córki księcia eks-podkomorzego, nie, mylę się, do siostrzenicy, bo synowica, córka księcia eks-podkomorzego, była za hetmanem Tyszkiewiczem, który miał ten sławny dom, pod karyatydami w Warszawie; a mnie król posłał do siostrzenicy, urodzonéj z Zam... siostry królewskiéj, która była za M... marszałkiem koronnym. Jak on sam był grzeczny i układny, tak ona wielce dumna i nieprzystępna. Król, który lubił, żeby jego Grab... grzeczności robiono, wzywał panią marszałkową na wieczór do niéj, gdzie i sam miał być.
Było to po obiedzie. Stawię się z poselstwem królewskiém, nie puszczają mnie.
— Co to jest?
— Nie można!
— Jakto nie można, kiedy od króla jegomości, albo to ja nie wiem obyczajów?
Więc, choć mi służba drogę zapiera, odpycham, drzwi otwieram i wchodzę przebojem. W trzecim pokoju zastaję panią marszałkową, leżącą na kanapie, która na mnie z gniewem ręką kiwa, i głosem powolnym woła:
— Tra-a-a-wię, tra-a-wię.
Ale ja, nie zważając na trawienie, wypowiedziałem, co mi polecono, ukłoniłem się i odszedłem.
Król jegomość nigdy mnie potém do pani marszałkowéj nie posyłał.
Miałem jeszcze jedno ciekawe poselstwo za panem Szczęsnym P., kiedy to w czasie sejmu, gdy król gwarancyi odstąpił i dał się Luchesiniemu obałamucić, pan ten, z ławki powstawszy, eo instante, chciał Warszawę opuścić. Królowi jegomości bardzo o to chodziło, żeby się z panem Szczęsnym widziéć i rozmówić koniecznie; posłano mnie już nocą z pachołkiem i pochodnią, szukać wiatru w polu. Poleciałem szparko do kwatery na ulicę Długą, ale tam już go nie było; postawiwszy wartę, aby nie wyjechał, sam udałem się go szukać konno po całém mieście. Na poczcie imieniem królewskiém zaprzeczyłem, aby mu koni nie dawano. Jeżdżę i jeżdżę, a wszystko nadaremno, aż na Krakowskiém-Przedmieściu, naprzeciw banku Kabrego, spotykam żydka Judela faktora, któregom przed godziną pytał o pana P...
— Co mi wacpan dasz, a ja pokażę, gdzie on jest.
Targ w targ, daję mu cztery talary. Usłużny Izraelita prowadzi mnie na trzecie piętro, do jakichś panienek. Tu zastaję
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/288
Ta strona została uwierzytelniona.